do Vefoura. O sprawunkach nie było już mowy, przynajmniej tego dnia.
Przy deserze, po zjedzeniu poziomek, wypiciu kawy, przepiciu anyżówką, Paquerette Colombier, której rola stawała się coraz trudniejszą między Kamilem i księżniczką, nagle przypomniała sobie, że na nią oczekuje stryj, dawny wojskowy, z przemyciem i obwiązaniem ran. I czyniąc to, co i my uczynimy, pozostawiła szlachcica amerykańskiego sam na sam z Chante-Lilas.
Tylko my, którzy nie mamy rannego stryja, zwrócimy się ku Bas-Meudon, gdzie Karmelita wyglądając oknem od siódmej godziny z wieczora, niepokoi się słysząc bijącą dwunastą.
Jedno z okien mieszkania wychodziło na ulicę Petit-Hameau. Przy tem to oknie siedziała Karmelita, oparta na poręczy, z głową zatopioną w dłonie. Ztamtąd słuchała ona rzadkich odgłosów, które w mroku dochodziły z równiny i dwadzieścia razy chrzęst spadłych gałązek i zeschłych liści, wprawiał ją w drżenie, jak gdyby usłyszała kroki Kamila.
Ale o tej godzinie Kamil nie mógł pieszo wrócić z Paryża. Nie chrzęst gałązek i zeschłych liści, ale turkot kół mógł ją tylko uprzedzić.
Milczenie nocy, melancholijny szelest wiatru po drzewach, drżenie spadających liści, ponury i przerywany okrzyk sowy siedzącej na sąsiednim kasztanie, wszystko przyczyniało się do powiększenia smutku Karmelity; a w pewnej chwili smutek ten tak był głęboki, że dwa strumienie cichych łez trysły z jej oczu i spłynęły po palcach.
Jakaż to różnica tej nocy jesiennej, posępnej i pełnej dreszczów, przepędzonej na oczekiwaniu Kamila w oknie, od wiosennej nocy spędzonej obok Kolombana, pod bzami, pośród róż...
A jednak zaledwie pięć miesięcy upłynęło...
Prawda, że nie potrzeba pięciu miesięcy dla zmienienia całego bytu; dość jednej minuty, jednej chwili, jednej nocy burzliwej.