tylko brzemienie słów, nic nie rozumiejąc. Uśmiechała się, czyniła znaki głową, odpowiadała jednogłoskami, ale tak samo nie wiedziała co odpowiada, jak też i tego co Kamil mówi.
Uderzyła druga godzina, Karmelita drgnęła.
— Druga godzina! rzekła. Jesteś znużony, ja także, mój drogi, odejdź do siebie, jutro powiesz mi wszystko co jeszcze masz do powiedzenia, wiem, że ci się nic złego nie stało, jestem szczęśliwa...
Kamil od kilku minut był bardzo zakłopotany; nie wiedział jak wyjść, ani jak pozostać. Zdał się jednak bardzo zasmuconym słowami Karmelity.
— Odprawiasz mnie, niedobra? rzekł.
— Co! odezwała się dziewica.
— Dobrze, dobrze! widzę, że dąsasz się na mnie.
— Ja? dlaczego miałabym się dąsać.
— Alboż ja wiem? Kaprys.
— W istocie, rzekła Karmelita ze smutnym uśmiechem, może ja i kapryśna, Kamilu, postaram się poprawić z tej wady... Do jutra.
Kamil ucałował po raz ostatni Karmelitę, która przyjęła pocałunek jak statua marmurowa i wyszedł.
Zaledwie drzwi się za Kamilem zamknęły, wydarło się z jej ust słowo, które nie mogło wydobyć się w jego obecności.
— Duszę się! rzekła.
I znowu otworzyła okno i oparła się na niem, jak przed przybyciem Kamila. I tak pozostała nieruchomą aż do białego dnia.
Przy pierwszych promieniach słońca, zadrżała i jak gdyby wtedy dopiero spostrzegła, która jest godzina, wzniosła piękne oczy do nieba, westchnęła i położyła się do łóżka.
Była to pierwsza chmura, która przeszła po niebie dwojga młodych ludzi.
Kamil, tak jak powiedział Karmelicie, mógł zaledwie zrobić połowę sprawunków. Ale on nie zrobił żadnych nawet, jeżeli pamiętamy, jak czas spędził.
Trzeba więc było koniecznie wracać do Paryża.
Na ten raz sprawunki zostały załatwione; nic nie odwróciło Kamila od celu. Wrócił też wcześnie.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/283
Ta strona została przepisana.