Idź więc ją uprzedzić, bo nie więcej masz czasu do stracenia, jak gdybyś list posyłał zamiast siebie samego.
Kamil usłuchał, nie wymówiwszy słowa.
Karmelita ze drżeniem przyjęła tę wiadomość. Nie uczyniła jednak żadnego zarzutu, nie stawiała żadnego oporu. Wysłuchała propozycji, spojrzała na Kamila z niewymownem osłupieniem i nie rozbierając dokładnie wrażenia, jakie wiadomość ta na niej sprawiła, czuła instynktownie całą niskość Kamila i całą wielkość Kolombana.
Jedyną zmianą w projekcie było to, iż wyjazd odłożono na 23go października; statek osadniczy bowiem odchodził, jak mówiliśmy, w dniu 25ym; pozostawało więc dziesięć dni do odjazdu Kamila z Paryża do portu.
Kolomban opowiedział jakie życie surowe, niemal zakonne, wiódł w wieży Penhoel, błąkając się nad brzegiem szumiącego morza, lub siedząc przy łożu chorego ojca, któremu czytał Odysseję.
Kolomban przekonał się jak dużo skorzystała Karmelita w muzyce, podczas długiej nieobecności bretona i częstych wycieczek Kamila do Paryża.
Ten ostatni próbował przypomnieć wesołość dawniejszych wieczorów, lecz oprócz tego, że chwile bliskiego odjazdu były pełne niepokoju i żalu, stało nadto między temi trzema osobami widmo o trzech obliczach.
Dla Kamila, było to sumienie. Dla Kolombana, powątpiewanie. Dla Karmelity, zniechęcenie.
Widmo to ustawicznie przesuwało się ponad ich głowami, ale poważne i posępne szło obok nich, podczas smutnych dni i melancholijnych wieczorów, jakie upłynęły aż do odjazdu Kamila.
Były czasami pomiędzy nimi chwile głuchej niecierpliwości, która ich przestraszała; rzekłbyś wtedy, że na podobieństwo ludzi rozprawiających w chwili nadchodzącego niebezpieczeństwa, śpieszą z rozstaniem, ponieważ rozstać się mają później lub prędzej.
W tem smutnem usposobieniu nadszedł dzień 23-go.
Umówiono się, że Kolomban odprowadzi Kamila aż do dyliżansu, który odchodził z Paryża o dziesiątej godzinie rano, drogą na Wersal.
Breton oka nie zamknął przez noc całą; o szóstej wstał, oczekując na Kamila. O ósmej wszedł do jego pokoju.
— Która godzina? zapytał Kamil.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/295
Ta strona została przepisana.