Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/296

Ta strona została przepisana.

— Ósma, odpowiedział Kolomban.
— O, to mamy czas jeszcze! rzekł Kamil pozwól mi się przespać z godzinę.
Drzwi Karmelity były otwarte; usłyszała odpowiedź leniwego kreola.
— Ma słuszność, rzekła, pozwól mu się jeszcze przespać, mój przyjacielu.
Kolomban zamknął drzwi i wszedł do pokoju Karmelity. Zdawało się jakoby wcale nie spała, łóżko jej zaledwie było poruszone.
— Zmęczona jesteś, Karmelito, rzekł Kolomban, spoglądając na nią.
— Tak, odpowiedziała, czytałam jedną część nocy.
— A drugą część nocy płakałaś!
— Ja? Nie, odrzekła, spozierając na bretona okiem suchem i gorączkowem.
Kolomban spuścił głowę i westchnął. Potem, chociaż wiedział, że wszystko jest przygotowane, podniósł się i wyszedł, pod pozorem przygotowań do drogi.
W gruncie, to widzenie się sam na sam z Karmelitą rozrywało mu serce, potrzebował powietrza i samotności. O dziewiątej. godzinie wrócił, wszedł do pokoju Kamila i zmusił go do wstania.
W kwadrans potem, kreol był w sali jadalnej, gdzie oczekiwali Karmelita i Kolomban.
Ostatnie chwile poprzedzające rozstanie, niewiele smutniejsze były od wieczorów dni poprzedzających.
Z pewnością odjazdu rzecz tak się ma, jak ze śmiercią; tak się stopniowo człowiek obywa z grożącem co chwila nieszczęściem, że nie zdziwiony jego wybuchem, zdaje się nań nieczułym; źródło łez zatrzymało się spływając zwolna.
Powóz mający zawieźć Kamila na stację, czekał u drzwi.
W chwili gdy mieli wsiadać, spojrzeli na siebie po raz ostatni: trzy twarze połączyły się w pocałunkach. Ale Kolomban tylko i Karmelita płakali.
— Powierzam ci moje życie, rzekł Kamil, więcej niż życie, duszę moję!
I według wszelkiego prawdopodobieństwa Kamil mówił w tej chwili prawdę.
— Bądź spokojny! Odpowiadam za nią przed Bogiem, na duszę moją i życie! odpowiedział uroczyście breton,