wznosząc do góry swe wielkie oczy, jasne jak niebo, na które patrzyły.
Dwaj młodzieńcy zbliżyli się ku drzwiom. Kolomban odwrócił się i widząc Karmelitę samą, z rękami zwieszonemi, z głową na piersiach, podobną do posągu Opuszczenia, zaproponował Kamilowi, ażeby ją zabrać i żeby z nim była aż do ostatniej chwili.
Karmelita spojrzała na Kolombana oczyma, w których błyszczała wdzięczność. Ale, głosem oznaczającym zniechęcenie rzekła:
— Na co się to zdało?
Kamil przybiegł po raz ostatni, po raz ostatni przycisnął ją do serca, potem cofnął się niemal przestraszony. Zdawało mu się, że ściska statuę marmurową.
Nie było czasu do stracenia.
Kolomban odciągnął Kamila, obaj wsiedli do powozu i ruszyli cwałem po drodze wersalskiej, dla zrównania się z dyliżansem. Brakowało tylko dziesięć minut do jedenastej.
Drzwi pozostały otwarte.
— Zamknij drzwi, rzekła ponuro Karmelita do ogrodniczki.
Kobieta usłuchała i pchnęła drzwi, które zatrzasnęły się z łoskotem. Karmelita drgnęła.
— To drzwi mojego grobu, rzekła.
I weszła na schody wolno, stopień po stopniu; wróciła do swego pokoju i padła na kanapę.
Zkąd pochodziło to zniechęcenie, ten smutek Karmelity? Z porównania, jakie mimowoli czyni kobieta wyższa między takim człowiekiem jak Kamil, a takim jak Kolomban.
I w rzeczy samej, Kolomban, który od dnia przybycia urósł w oczach Karmelity, przez dziesięć upłynionych dni doszedł do rozmiarów olbrzymich.
Pomiędzy jego odjazdem i powrotem, dziewica przebyła sen okropny! To sen... o, tak! Rzeczywistość byłaby zbyt przerażającą!
Śniło się jej, że przez trzy miesiące była kochanką próżniaka, który był ładny i zabawny, to prawda, ale bez godności, bez serca, bez siły. Był to bez wątpienia sen straszny! A ten amerykanin z rozpuszczonemi krawatami, o jasnych kamizelkach, jasnych spodniach, ze złotemi łańcuszkami i pierścieniami pełnemi drogich kamieni, było
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/297
Ta strona została przepisana.