a niektórych rozczulił; słowem zyskał nieco gruntu; był to zatem postęp.
Drugi ten list przyjęła Karmelita z takąż samą obojętnością, jak pierwszy; czytała wszystkie te palące wiersze bez najmniejszego wzruszenia; doszedłszy do ostatniego, zamknęła list i położyła go na kominku bez afektacji, ale z lodowatą pogardą.
Kolomban miał wielką chęć korzystać z tej okoliczności, by ją wypytać, ale po za tą pozorną oziębłością, dostrzegł w niej takie gorączkowe wzburzenie, że obawiał się zmrozić ją jak mimozę, samem dotknięciem. Zaniechał więc w tej chwili wszelkich zapytań i zastanawiał się dalej, choć daremnie, tak jak od trzech miesięcy, nad przyczynami niewytłómaczonej chorobliwości.
Tak upłynął rok.
Kolomban, ażeby Karmelity nie pozostawiać samej, napisał do ojca, że go obowiązek pewien zatrzymuje w Paryżu i nie będzie miał szczęścia odwiedzić go podczas przyszłych wakacyj.
Ten rok wreszcie, zamiast wlec się zwolna, jako rok nieobecności, upłynął z szybkością nadzwyczajną, w niewymownej pogodzie ze strony Kolombana, w namiętnem uwielbieniu i nieustannych wyrzutach sumienia ze strony Karmelity.
Pewnego wieczora, kiedy jak zwykle, zeszli się w pawilonie Kolombana, a było to 23-go października, w samą rocznicę wyjazdu Kamila, breton wyjawił zdanie, oparte jedynie na prawości charakteru, jaką przypisywał kreolowi, że Kamil przed miesiącem skończył lat dwadzieścia pięć, a więc jest pełnoletnim, niezawodnie zatem powróci i ożeni się za zezwoleniem, lub bez zezwolenia ojca.
Karmelita potrząsła głową w ten znaczący sposób, który już nie raz przestraszył bretona, choć nie rozumiał dokładnie jego znaczenia, coby go nierównie więcej przestraszyło.
Na ten raz postanowił żądać wyjaśnienia.
— Karmelito, rzekł, rok już jest, gdy na moje zapewnienie o blizkim powrocie Kamila, smutnie potrząsnęłaś głową. tak jak i w tej chwili. Daremnie poszukiwałem przyczyny tego milczącego powątpiewania, a nie mogąc jej dociec, proszę cię, ażebyś mi wypowiedziała ją tak uczciwie, jak ja uczciwie cię pytam.
— Wszystko z tobą, Kolobanie, musi być poważnem, od-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/302
Ta strona została przepisana.