Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/307

Ta strona została przepisana.

całować. Lecz poważne oblicze bretona nagle stanęło jej w myśli i wola wstrzymała życzenie.
Jakoż, Kolomban mógł nocy tajemniczej powierzyć smutki swe, żale i miłość, ale pomiędzy tem, a wyznaniem była przepaść nieprzebyta.
Karmelita postanowiła więc zachować dla siebie tę radość nieoczekiwaną, niewymowną, nieskończoną...
Kolomban stał tak blizko godzinę, potem ukląkł, ucałował próg i powstał z westchnieniem; następnie oddalił się.
Karmelita prowadziła za nim oczyma, póki nie wszedł do pawilonu; wtedy dopiero, upadłszy na kolana, wykrzyknęła głośno:
— Boże bądź błogosławiony! on mnie kocha I on mnie kocha!

XI.
Dusze nierozdzielne.

Pewnego rana Karmelita po nocy przepędzonej w gorączkowej bezsenności, spostrzegła wchodzącego Kolombana, który wczoraj rozstał się z nią dopiero o północy. Był on bledszy, ale weselszy niż zwykle.
Pomyślała, że breton zwyciężył skrupuły i przyszedł jej wyznać miłość. Pobiegła ku niemu i posadziła go przy sobie na kanapie. Lecz w otwartych drzwiach spostrzegła sylwetkę ogrodniczki, która w ręku list trzymała.
— Proszę pani, rzekła Nanetta, list od pana Kamila.
Karmelita krzyknęła i rękę podniosła do serca.
Kolomban zbladł okrutnie.
Ogrodniczka, od której nikt nie odbierał listu, położyła go na kolanach Karmelity.
Przyszła ona pierwsza do przytomności, gdyż jeżeli nie była silniejszą od Kolombana, to bardziej zdeterminowaną. Wszystkie inicjatywy pochodziły od niej. Westchnęła, rozpieczętowała list i przeczytała. Potem podała go Kolombanowi z oczyma wzniesionemi na młodzieńca i rzekła tylko:
— Przeczytaj!
Zdawałoby się, że Kolomban bardziej już zblednąć nie mógł, a jednak bladość jego jeszcze się powiększyła. Pierw-