Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/308

Ta strona została przepisana.

szy raz przeczytał cicho, a drugi raz głośno, kilka wierszy następujących:

„Droga Karmelito!

„Otrzymałem nareszcie pozwolenie ojca, ciotek i całej rodziny, a siódmego przyszłego miesiąca będę w Paryżu.

Kamil.“

Nigdy skazany, czytając swój wyrok śmierci, nie mógłby tak okropnie wyglądać jak breton, kiedy powtórnie i głośno odczytywał list swego przyjaciela.
Karmelita, oparta o poduszkę kanapy, patrzyła głęboko, gorąco, czekając aż podniesie oczy. Ale zamiast tego, oczy młodzieńca się zamknęły, a między zaciśniętemi powiekami przepłynęły dwie łzy.
— Co ci jest, zapytała Karmelita swym harmonijnym głosem, dlaczego powrót przyjaciela wprawia cię w takie osłupienie?
— A Karmelito! Karmelito! rzekł breton, nie pytaj mnie...
— Kolombanie, mówiła dalej, dlaczego tak jesteś blady, dlaczego plączesz?
— Bo umieram Karmelito! zawołał młodzieniec.
— Umierasz, Kolombanie, kończyła niemiłosiernie, dlatego, że mnie kochasz, prawda?
— Ja! wybuchnął Kolomban otwierając oczy z przerażeniem, ja, ciebie kocham?
— Tak, odpowiedziała Karmelita. Dlaczegożby nie? Ja też bardzo ciebie kocham.
— Cicho! cicho bądź, Karmelito!
— O! rzekła dziewica, dosyć już dawno jestem cicho, i ty także! Dosyć już dawno żywimy w sercu naszem tę żmiję, która je pożera.
— Karmelito! krzyknął Kolomban, jestem nędznikiem!
— Nie, Kolombanie, ty masz wielkie serce; długo było ono zwycięzkiem, teraz uległo.
— O, Karmelito, Karmelito! jęknął Kolomban, czy przebaczysz mi?
— Co ci mam do przebaczenia, skoro cię zawsze kocham, skoro cię zawsze kochałam?
— Cicho, Karmelito! przerwał Kolomban, powiedziałaś już to, a ja miałem dość siły, by cię nie słuchać.
— A więc, zawołała Karmelita z pewnym rodzajem gwałtowności, powtarzam: kocham cię, Kolombanie, kocham cię, kocham.