Wreszcie, chmura krwi nie była prostą figurą retoryczną; cios pięści Roberta zsunąwszy się po skroni, zarżnął się w czoło, a sygnet, który młodzieniec nosił na palcu, otworzył nieco nad brwiami cieśli, krwawiącą bruzdę.
— Aha! do kroćset siarczystych piorunów!... krzyknął idąc na przeciwnika krokiem niedość jeszcze pewnym, co to jest być napadniętym znienacka: dziecko by się powaliło!
— Owóż, teraz daj sobie czas, Janie Byku, a trzymaj się dobrze, bo mam zamiar złamać tobą dwie drugie nogi temu stołowi.
Jan Byk posunął się z pięścią podniesioną, oddając się znowu swemu przeciwnikowi, jak to najczęściej oddaje się zręczności siła, niedoświadczona i ufna, cała teorja boksu na tem polega; mniej potrzeba czasu dla pięści do przebieżenia linji prostej, niż do opisania paraboli.
W tej chwili jednak, nie atak, ale tylko obronę Jan Robert powierzył swym rękom; prawa jego dłoń posłużyła mu jedynie do uchylenia ciosu, jakim groził mu Jan Byk, i w chwili, gdy pięść cieśli miała spaść na niego, Robert uczynił zwinny zwrot i dzięki swemu wysokiemu wzrostowi, wymierzył w sam środek piersi to straszne uderzenie tylcem nogi, którego w owej epoce jeden tylko Lecour posiadał jeszcze przywilej i sekret.
Robert nie zawiódł przepowiedni uczynionej cieśli: Jan wstecznym krokiem puścił się tą samą drogą, którą już raz przebył, i jeżeli nie padł, to przynajmniej położył się znowu na stole. Wreszcie ani krzyknął, ani nawet nieprzemówił: cios odebrany zupełnie głos mu zatamował.
Z trzema zaś innemi zdarzyło się co następuje: Petrus, ze zwykłą swą zwinnością, stawił czoło dwom przeciwnikom: Naruszycielowi, który podchodził doń z haczykiem w ręku rzucił w twarz stołkiem, a nim człowiek i sprzęt ułatwili się z sobą wzajem, on tymczasem, jak przystało na rodowitego Bretończyka, uderzeniem głową w brzuch posadził mularza w najwygodniejszy sposób na podłodze.
Ludowik miał przeto do czynienia tylko z zabójcą kotów, wcale niestrasznym przeciwnikiem, a nieświadomy sztuk w jakich przyjaciele jego byli mistrzami, wziął się z nim za bary i razem z nim powalił się na ziemię.
Tylko Zwierzynka miał tę niekorzyść walki, że upadł
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/31
Ta strona została przepisana.