Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/320

Ta strona została przepisana.

— A o której godzinie rozniosą je w Paryżu?
— O dziewiątej wieczór.
— To właśnie dobrze. Weź te trzy listy i wrzuć je do skrzynki pocztowej.
— Dobrze... Czy pani nie ma mi nic więcej do rozkazania?
— Nie, dlaczego?
— Bo to dziś ostatni wtorek.
— Święto? rzekła z uśmiechem Karmelita.
— Tak pani, ułożyliśmy się w kilka osób, żeby pójść do Paryża, gdzie mamy być na wielkiej maskaradzie praczek z Vanvres; chyba żeby pani mnie potrzebowała...
— Nie, możesz iść do Paryża.
— Dziękuję pani.
— O której wrócisz?
— O jedenastej, a może i później; pewnie będą tańczyć.
Karmelita uśmiechnęła się znowu.
— Baw się dobrze, rzekła, a wróć o której ci się podoba, nie będziemy cię potrzebować.
Jakoż, nietylko Karmelita nie potrzebowała ogrodniczki, ale owszem, to oddalenie się sługi wchodziło w jej widoki. Kolomban i ona, sami pozostaliby w domu i myśl o tej samotności wzbudzała uśmiech dziewicy.
Ogrodniczka wyszła a około godziny czwartej Kolomban i Karmelita, czując się wolnymi, myśleli już tylko o przygotowaniach do śmierci.
Od tej chwili świat dla nich nie istniał. Przechadzali się jeszcze kilka chwil pośród drzew czarnych i ogołoconych z liści w alejach ogrodu, ale przechadzali się jak cienie samych siebie.
Liście i gałęzie suche, które potrącali nogami, drzewa o nagich ramionach, szare niebo, na które słońce daremnie starało się wedrzeć, dzwon miejski melancholijnie wybijający godziny, trąba karnawałowa, która od czasu do czasu smutnie pogrzmiewała zdała, wszystko, odgłos i milczenie, samotność i wspomnienie świata, wszystko przygotowywało ich do długiego spoczynku, wszystko wabiło do śmierci.
Weszli do mieszkania i prócz pokoju Kamila, który był zamknięty od jego wyjazdu, zwiedzili wszystkie pokoje, by je pożegnać po raz ostatni. Gdy przybyli do pokoju Karmelity, dziewica otworzyła okno i biorąc za rękę Kolombana, rzekła: