— Piękną... To cóż?
— Otóż, ona pod tym tylko warunkiem wybrała się z nami, że ją wysadzimy u drzwi jej domu.
— A to dlaczego?
— Ależ, odpowiedziała hrabianka Battoir, słyszałeś już przecie, że ma list bardzo pilny.
— Czemuż nie oddała go nim przyszła?
— Bo była już na końcu wsi, kiedy spotkała roznosiciela, a my czekaliśmy na nią między Vanvres i Bas-Meudon, byłaby się spóźniła przynajmniej pół godziny.
— Teraz rozumiem.
— O! rzekła Chante-Lilas, a przytem kiedy list był już dwadzieścia sześć dni w drodze, bo pochodzi z osad zamorskich, to kilka godzin więcej lub mniej...
— Nie stanowią o życiu lub śmierci, człowieka, uzupełniła hrabianka Battoir.
— A nawet w razie śmierci, odezwała się Chante-Lilas, czyż nie mamy z sobą lekarza?... Ale on spi, nasz doktor...
— A, doprawdy! odrzekł Ludowik. Pozwól mi usiąść u swych nóg, księżniczko i położyć głowę na twych kolanach. Ocalisz mi życie.
— Masz tobie! gdybym wiedziała, że my do spania zabieramy pana, to można go było położyć na furze z jarzynami, byłoby mu tam tak dobrze jak tu.
— A! jesteś dla siebie niesprawiedliwą, księżniczko, rzekł Ludowik na pół śpiący, nie ma tak miękkiej kapusty, nie ma tak delikatnej sałaty, jak ty.
— O nieba! westchnęła Chante-Lilas z politowaniem, jak też to mądry człowiek głupim jest kiedy mu się chce spać!
Piąta biła, kiedy nadjeżdżali do Bellevue.
Powoli brzmiące śmiechy ustawały, radosne odgłosy cichły; znużenie i zimno towarzyszące powrotowi dnia, szczególnie w zimie, ciążyły na pół-spiącej maskaradzie; każdy dążył do swego kąta, do swego ognia, do swego łóżka.
Arka zatrzymała się przed drzwiami domu, zamieszkałego przez Kolombana i Karmelitę; Nanetta zeskoczyła na ziemię, dobyła klucz z kieszeni i weszła.
— Dobrze! rzekła spostrzegając przez drzwi od sieni wychodzące na ogród, które pozostały otwarte, światło płonące w gabinecie Kolombana, młody pan nie spi jeszcze, więc oddam mu list. Bywajcie mi zdrowi towarzysze mili!
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/329
Ta strona została przepisana.