ste; oko Karmelity krwią zaszłe. Nie było znaku życia ani w jednem, ani w drągiem.
— Zapóźno, zapóźno! powtarzał Ludowik zrozpaczony. Ha! trzeba jednak uczynić, co do nas należy. Kobiety, weźcie w opiekę panienkę, ja zajmę się mężczyzną.
— Co trzeba zrobić? zapytała Chante-Lilas.
— Wykonać jaknajstaranniej to, co ci powiem; moja kochana, nasamprzód, trzeba przenieść ją do okna...
— Chodźcie, zawołała Chante-Lilas na przyjaciółki.
— A my? zapytali mężczyźni.
— Rozpalcie ogień, ogromny ogień; wygrzejcie serwety, ściągnijcie mu buty... Spróbuję puścić krew z nogi... A! zapóźno, zapóźno!
Ludowik rzucał ten okrzyk rozpaczy przenosząc Kolombana z łóżka do okna.
— Oto jest ocet i woda słona, odezwała się Nanetta.
— Wylej ocet na talerz, trzeba chustki maczać i wycierać skronie zaczadzonych; słyszysz, Chante-Lilas?
— Dobrze, dobrze, odrzekła dziewczyna.
— Utnijcie pióro, o tak jak ja robię, widzicie... Roztwórzcie jej zęby jeśli możecie i wdmuchnijcie powietrze w płuca.
Słuchano Ludowika, tak jak armja w bitwie słucha generała.
Karmelita miała zęby zaciśnięte, lecz za pomocą nożyka kościanego, Chante-Lilas zdołała wprowadzić piórko pomiędzy zęby.
— I cóż? zapytał Ludowik.
— Piórko już tam jest.
— Więc dmuchaj. Ja nie mogę trafić do końca; on ma zęby żelazne. Czy zdjęliście mu buty i skarpetki?
— Już.
— Trzyjcie mu skronie octem, pryskajcie świeżą wodą na twarz, roztwórzcie zęby, choćbyście mieli mu je połamać. Spróbuję puścić krew z nogi.
Ludowik otworzył pudełko, dobył lancet, dwa razy zakłuł żyłę, ale daremnie. Krew nie pokazała się.
— Zdejmijcie mu krawat, zedrzyjcie kamizelkę, koszulę, wszystko.
— Oto są serwety gorące, odezwał się ktoś.
— Dajcie je Chante-Lilas, rozcierajcie piersi serwetami; czy słyszysz, Chante-Lilas, rób tak samo. A! jest i nóż.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/332
Ta strona została przepisana.