Jana Roberta to na Salvatora, ale widocznem było, że obie twarze są mu nieznane.
Inne całkiem było wrażenie, jakiego na widok mnicha doznał Salvator; spostrzegłszy Dominika młodzieniec zatrzymał się i wydał jakby okrzyk radości, stłumiony atoli szacunkiem. Na ten okrzyk obejrzał się mnich; ale nowe spojrzenie rzucone znów na Salvatora, nie powiedziało mu nic więcej niż pierwsze; oprócz więc tylko pewnego ruchu zdziwienia, trwającego tyle co błyskawica, pozostał obojętnym.
Ale Salvator zbliżył się ku niemu.
— Ojcze mój, rzekł, sam nie wiedząc o tem, ocaliłeś życie człowiekowi, który stoi przed tobą, a człowiek ten, który cię nigdy nie widział i nigdy się odtąd z tobą nie spotkał, poślubił ci dozgonną wdzięczność... Podaj mi rękę, mój ojcze!
Mnich podał rękę młodzieńcowi, który pomimo wszelkich usiłowań Dominika, rękę tę ucałował.
— Teraz posłuchaj ojcze, mówił dalej Salvator. Nie wiem, czy będziesz kiedy mnie potrzebował, ale na wszystko co najświętsze, na zwłoki tego zacnego człowieka, przysięgam, że to życie, które ci zawdzięczam, twojem jest...
— Przyjmuję, panie, poważnie odpowiedział mnich, chociaż nie wiem kiedy i jak oddałem ci przysługę, o której wspominasz. Ludzie są to bracia zesłani na ten świat, żeby wspierali się wzajem: jak cię będę potrzebował, udam się do ciebie. Imię twoje i adres?
Salvator podszedł do biurka Kolombana, potem napisał imię swe i adres na papierze, który oddał mnichowi.
Dominikan włożył złożony papier w brewiarz, usiadł znów w głowach Kolombana i modlił się.
Dwaj młodzi ludzie wzięli po kolei kropidło namoczone w święconej wodzie, i pokropili prześcieradło okrywające ciało Kolombana; potem uklękli w nogach łóżka i w myśli gorąco się pomodlili.
Kiedy jeszcze klęczeli, wszedł człowiek ubrany w liberję wykazującą w nim służącego w jakimś bogatym domu mieszczańskim.
— Panie, rzekł do mnicha, zdaje mi się, że to was szukam.
— Co chcesz odemnie, mój przyjacielu? zapytał Dominik.
— Mój pan umiera, a ponieważ proboszcz z Vanvres jest nieobecny, prosi przeto, abyście go wyspowiadali.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/337
Ta strona została przepisana.