westchnienia, które tak przeraziły służącego, że zamiast pozostawać w pokoju pana z dozorczynią, poszedł wyglądać Dominika na schodach.
Ksiądz wszedł do komnaty.
— Panie, oto jest osoba, na którą pan oczekuje, rzekł służący.
Umierający drgnął całem ciałem i wydał bolesny jęk.. Potem, rzekł głosem głuchym: Proś.
Zbliżył się brat Dominik, a wzrok jego pełen zajęcia i szacunku, zagłębił się w alkowę.
W istocie, uczucie jakiego doznawał dla chorego, po tem wszystkiem co o nim słyszał, było pełne uwielbienia i wdzięczności. Jakkolwiek młody, ksiądz Dominik widział tylu złych ludzi, że wdzięcznym był człowiekowi za to, że jest dobrym.
Na poduszce zgniecionej gorączkową bezsennością umierającego, spostrzegł wychudłą, wybladłą, trupią twarz tego, którego cała okolica jednogłośnie nazywała dobrym panem Gerardem.
Zadrżał: oblicze to rożnem było od tego, jakie sobie wyobraził.
Ze swej strony, pan Gerard patrzył na pięknego w surowym stroju, nieznanym we Francji, brata Dominika, który wyglądał jak jakie zjawisko pędzla Zurbarana.
Powitał go skinieniem głowy, potem głosem osłabionym, rzekł zwracając się do dozorczyni:
— Marjanno, daj mi pić i zostaw mnie z ojcem duchownym.
Dozorczyni podała panu Gerardowi filiżankę ziółek.
Wypił trochę i z wysilenia upadł na poduszkę, zwracając drżącą ręką filiżankę dozorczyni.
Odebrała ją i widząc, że pozostało jeszcze trzy czwarte napoju:
— Wypij pan do końca, rzekła, podając panu Gerardowi resztę, z gestem właściwym płatnym dozorczyniom, z gestem wszystkich tych najemnic, tworzących rodzaj oprawców przeznaczonych do mordowania chorych.