czynić, dla ułatwienia w danym razie podniesienia albo całkowitej sumy, albo częściowo.
— Daj mi pan tę sumę, a za godzinę będzie umieszczona u pana Henry.
Pan Sarranti miał istotnie w walizie trzykroć sto tysięcy franków w złocie; przerachowaliśmy je, potem zamknąłem je w skrzyneczce, dałem rewers w umówionej formie, kazałem założyć do powozu i pojechałem do Corbeil. W półtory godziny powróciłem do domu. Pan Sarranti był przy łożu mojego brata, który miał się coraz gorzej. Jakób pytał o mnie kilka razy, stan jego był rozpaczliwy; lekarz nie zaręczał czy noc przetrwa. Jakoż około godziny drugiej zrana kazał po raz ostatni przywołać dzieci; Gertruda, która czuwała razem z nami, zbudziła je i przyprowadziła płączące. Biedne sieroty wylewały łzy nie zdając sobie dobrze sprawy ze swego nieszczęścia; czuły instynktownie, że coś tajemniczego, ponurego, nieskończonego, krąży nad niemi. Jakób pobłogosławił dzieci, które klęczały przy jego łożu; potem ucałował i dał znak, aby je wyprowadzono. Dzieci nie chciały wyjść; łzy zamieniły się na łkania i krzyki, gdy je zmuszono wyjść z pokoju. Była to scena smutna, straszna i boję się, ażebym za karę nie był zmuszony słyszeć jej przez całą wieczność... potem, dodał chory, były inne krzyki, jeszcze bardziej rozdzierające!...
Chory omdlał znowu.
Ksiądz obawiał się, ażeby krople przez częstsze używanie, nie straciły skuteczności; na ten raz więc dał mu tylko powąchać sole, co istotnie poskutkowało.
Pan Gerard otworzył oczy, westchnął, otarł pot płynący z czoła i mówił dalej:
— W godzinę po wyjściu dzieci brat mój skończył. Zgon jego przynajmniej był lekki i tak jak sobie życzył, umarł na naszych rękach... na rękach dwóch uczciwych ludzi, księże! bo aż do chwili śmierci mojego brata, nie mam sobie do wyrzucenia, nie powiem już złego czynu, ale nawet złej myśli. Nazajutrz, a raczej tego samego dnia bardzo rano, oddalono dzieci; Gertruda i Jan zawieźli je do Fontainebleau, gdzie miały zabawić dwa dni, i dokąd zaraz po oddaniu przyjacielowi ostatniej posługi, miał po nie pan Sarranti pojechać. Pytały się dlaczego im nie pozwalają ucałować ojca przed wyjazdem; powiedziano, że oj-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/367
Ta strona została przepisana.