nowiska. Sobie samej pozostawiła dbałość o mój i pana Sarrantiego pokój; wchodziła tam najczęściej tylko podczas śniadania i obiadu, a bytność jej nie odznaczała się niczem innem, tylko szczególną troskliwością o czystość. Wracaliśmy regularnie do swoich pokojów o dziewiątej wieczór i w ogóle o dziesiątej wszyscy już spali. Pewnego wieczora miałem do przejrzenia rachunki bankowe i domowe, było to w nocy grudniowej 1818 roku, uprzedziłem, zatem Orsolę, że będę dłużej siedział i powiedziałem, ażeby kazała przynieść naręcze drzewa na kominek. Przyniosła je sama, posłała łóżko i wyszła pytając mnie w narzeczu baskijskiem:
— Czy pan już nic nie potrzebuje?
— Nic, odpowiedziałem odwracając od niej wzrok, obawiałem się bowiem, ażeby nie wydał tego dziwnego wrażenia, jakie czyniła na mnie.
Wyszła, lekko drzwi za sobą zamknęła i słyszałem jak udała się przez schody do swego pokoju, który leżał tuż nad moim. Pozostałem zamyślony, nie zważając, że zwolna ogień zagasł i spostrzegłem się dopiero wtedy, gdy mnie zimno przejęło. Daremnie było zbierać tego wieczora myśli do pracy. Chciałem we śnie szukać schronienia przed pokusami, rzuciłem naręcze drzewa na ogień, położyłem się, zgasiłem świecę i próbowałem usnąć. Jakoż usnąłem. Upłynęła godzina od chwili jak zamknąłem oczy, kiedy zbudziłem się duszony dymem. Ogień zajął się w kominie, skutkiem zapewne zbytecznej ilości drzewa, wiatr wydmuchiwał dym na pokój, a dym ten mnie dusił. Wyskoczyłem z łóżka i zacząłem wołać:
— Ratujcie! Gore!
Ale nikt nie nadszedł. Wybierałem się już na schody prowadzące do mieszkań służby, gdy w tem nagle w drugim końcu sieni spostrzegłem Orsolę z rozpuszczonemi włosami, przyodzianą w jakąś draperję, która była niczem innem tylko długą koszulą nocną, boso i z lichtarzem w ręku. Wyglądała prześlicznie, nakształt zjawiska pojawiającego się w starych zamkach lub śród zwalisk klasztornych. Jak gdyby ten strojny nieład jej ubrania mógł być nie dostrzeżonym w dzielącej nas przestrzeni:
— Wołał pan na ratunek, rzekła, więc biegłam. Co się stało?
Patrzyłem na nią odurzony.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/372
Ta strona została przepisana.