— Ogień! jąkałem, ogień!
— Gdzie?
— W moim pokoju.
Wbiegła tam nie zważając na dym.
— E! oświadczyła wracając, to nic.
— Jakto nic?
— To tylko sadze się zatliły, a kominy są mocne. Gdyby mi pan chciał pomódz, tobyśmy je zagasili.
— Zawołajmy jeszcze kogo.
— Nie potrzeba, odparła, nie ma po co budzić ludzi, zagasimy we dwoje, ja sama nawet zagaszę, jeżeli pan nie życzy sobie w to się wdawać.
Jej zimna krew zdała mi się cudowną. Ja, mężczyzna, istota rzekomo silniejsza, obawiałem się; ona, kobieta, dodawała mi ducha. Nie wołałem nikogo. W usposobieniu umysłu w jakiem się położyłem, zjawisko, które miałem przed oczyma, było właśnie tem, którebym chętnie był wywołał. Ona wreszcie, jak powiedziałem, śmiało weszła do pokoju, otworzyła okno, ażeby wypuścić dym, zerwała prześcieradła z mojego łóżka, umaczała je w miednicy i przykładając do otworu ogniska, przecięła zupełnie ciąg powietrza, potem, przyciągając do siebie prześcieradło ruchem regularnym, utworzyła próżnię i ściągnęła z głębi komina warstwy sadzy, które się zatliły. W pół godziny zakończyła się ta czynność, w której ja, prawda, dopomagałem jej, ale więcej zajęty jej czarnemi włosami, białą nóżką, okrągłemi ramionami przebijającemu przez draperję, niż pożarem, który zresztą był zupełnie stłumiony. Nie upłynęło drugie pół godziny, kiedy podłoga była umyta gąbką, pokój oczyszczony, łóżko przesłane, a ta istota fantastyczna, zdająca się być szatanem rozkazującym żywiołom, znikła. Noc, która nastąpiła po tym wypadku, była jedną z najokropniejszych, jakie przebyłem w życiu. Przygotowany byłem wynagrodzić tę zimną krew i poświęcenie. Nazajutrz po śniadaniu, w godzinie kiedy wiedziałem, że Orsola zajmuje się porządkowaniem mojego pokoju, wszedłem i zbliżyłem się do niej. Podziękowałem jej i podałem sakiewkę zawierającą dwadzieścia luidorów. Ale ona podziękowania moje przyjmując pokornie, dumnie odsunęła sakiewkę. Nalegałem, wtedy odpowiedziała prosto i naturalnie:
— Spełniłam tylko obowiązek, panie...
Sądziłem, że może suma jest za małą aby ją skusiła
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/373
Ta strona została przepisana.