prowadzić, byłbym się może oparł, ale szedłem z zamkniętemi oczyma, nie widząc ani drogi, po której idę, ani celu, do którego mną kierowano. Miałem wprawdzie od czasu do czasu i jakby instynktowne chwile nagłego zastanowienia, które wydzierały mi z piersi okrzyki przerażenia, jakieś resztki wstydu, które zrywały się we mnie, ale Orsola posiadała nieprzepartą moc ukojenia tych przelotnych wyrzutów sumienia. Zostawałem słowem, pod wpływem niezwyciężonego uroku, jakiemu w starożytności, według podania, podlegali nieszczęśliwi, opanowani przez czarodziejkę Cyrce. Czasami jednak, widząc jak zwolna opasuje mnie ta rozkoszna żmija, pytałem siebie, jaki ma cel, a wtedy nie innym mi się wydawał, tylko, że prędzej, czy później chce zostać moją żoną; lecz wyznać muszę, myśl ta nie przestraszała mnie wcale. Czemżeż ja byłem, aby się mieć za coś lepszego od niej? Takim samym chłopem z naszych gór, jak ona. Byłem bogatszy, lecz tylko przypadek uczynił mnie takim, ona piękniejszą była odemnie, a piękniejszą Bóg ją uczynił. Przytem, jeżeli w posagu przynosiłem majątek, ona przynosiła szczęście, upojenie, rozkosz; rezkosz, którą wtedy zacząłem uważać za jedyny cel bytu, za jedyne dobro stworzenia. Ona więc, dobrze rozważywszy, nie równie więcej przynosiła, niż ja. Od chwili jak zdawało mi się, iż odgadłem cel jej życzeń, wtedy oddałem jej duszę całą, tak samo jak dotąd ciało moje posiadała. Opowiedziałem jej troski mojego pierwszego małżeństwa; słuchając okazywała mi żywe współczucie, ale nie schwytała tej sposobności, by mi powiedzieć, że drugie małżeństwo, szczęśliwsze, mogłoby zatrzeć pamięć pierwszego. Ośmieliła mnie ta abnegacja; więc ona kocha mnie samego, a nie majątek, który z nią mogę podzielić, nie pozycję, jaką mogę jej dać? Opowiedziałem jej całe życie, przypuściłem do udziału w moich najdroższych widokach, nadziejach. Nie widziałem, nie myślałem, nie mówiłem, nie oddychałem, tylko przez nią! Ja sam wtedy dawałem jej do zrozumienia, że mogła wszystkiego żądać, ale ona zdawała się nawet nie rozumieć tego, co ja uważałem za cel jej pożądań. Miał jednak nadejść dzień próby, w którym energicznie wolę swą objawić miała. Ogrodnikiem naszym był starzec, ojciec i dziad licznej rodziny, pracujący w ogrodzie zamkowym od trzydziestu czy czterdziestu lat. Nie wiedziałem zrazu co Orsolą miała przeciw niemu, do-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/377
Ta strona została przepisana.