kiego majątku dojść nie mógł, tylko przez śmierć dzieci mojego brata. A jakież podobieństwo, ażeby Bóg powołał do siebie te piękne dzieci, wonne i świeże jak kwiaty i owoce, pośród których igrają? Prawda, że przerażała mnie nagła śmierć Gertrudy! Kiedy podobne myśli ściskały mi serce, szedłem do pana Sarranti, mówiłem z nim nasamprzód o różnych rzeczach a potem sprowadzałem rozmowę na dzieci i nie rozstawałem się z nim inaczej, jak prosząc, ażeby pilne miał na nie baczenie. A on, co kochał je całą duszą, odpowiadał mi:
— Bądź pan spokojny, nie opuszczę ich nigdy, chybaby okoliczności silniejsze od woli mojej...
I wtedy czoło jego zachmurzało się i mógłby kto mniemać, że domyślał się jakiejś złowrogiej nieufności mojej, nie względem samego siebie, ale względem innych, która nakazywała mi zalecać mu czujność nad dwiema małemi istotkami, które mu powierzono.
A teraz, ojcze mój, mamże ci opowiadać, jakim szeregiem bezwstydnych ponęt, jakiem poddawaniem potwornych zachęcali, Orsola doszła do oswojenia mnie z tą myślą, że może zajść wypadek czyniący mnie właścicielem tego majątku, który ja zacząłem uważać za nieodzowny dla mego szczęścia, ponieważ Orsola powtarzała mi co noc, że on dla jej szczęścia potrzebnym“...
Wreszcie, rzecz szczególna! Chociaż istotnie nigdy nie było mowy o małżeństwie pomiędzy tą kobietą i mną, każdy wiedział, jak rzeczy między nami stoją, cała czeladź, chcąc się jej przypochlebić nazywała ją „panią Gerardową!“ Dzieci nawet do tego nawykły: powtarzały za drugimi. Było to zapewne jej zamiarem, żeby kiedyś zostać naprawdę panią Gerardową, ale może czekała, aż życie moje połączy się z jej życiem węzłem straszliwego wspólnictwa!
Czasami w dzień drgnąłem nagle, gotów wydawać okrzyki trwogi. Te krwawe myśli, podobne upiorom, stawały przede mną! Wtedy biegłem dopóki kogo nie spotkałem. Jeżeli spotkałem dzieci, uciekałem w stronę przeciwną; jeżeli spotkałem pana Sarranti, powtarzałem mu zlecenie, aby dobrze czuwał nad dziećmi i dodawałem:
— Ja tak je kocham, te biedne dzieci mojego dobrego Jakóba!
Tym sposobem uspakajałem się, dodawałem ducha sa-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/386
Ta strona została przepisana.