memu sobie, przez te słowa czułości wypowiedziane głośno. Potem następowały noce i ta bezecna Penelopa swojemi pocałunkami, przymileniami, dziwnemi pragnieniami niesłychanej rozkoszy, niszczyła tę świętą i miłosierną pracę, którą sumienie moje odrabiało w dzień! Ale w miarę upływu czasu, wyznać to muszę, dzieło nocy coraz mniej doznawało trudności w zniszczeniu pracy dziennej.
Nareszcie, chociaż w dalekiej przyszłości widziałem urzeczywistnienie straszliwej nadziei, nawykałem potrochu patrzeć na mienie moich synowców, jako na moje własne i raz zdarzyło mi się powiedzieć wobec Orsoli:
— Jak będę bogatym, kupię posiadłość sąsiednią.
Ale cóż mnie uczynić mogło bogatym? „Wypadek!...“ Tak to nazywała Orsola. Wypadek, który uczyniłby mnie spadkobiercą moich bratanków. Lecz ojcze mój, dodał umierający potrząsając głową, kto liczy na wypadek w podobnych okolicznościach, ten bardzo jest bliskim przyjścia mu w pomoc! Doszedłszy do tej części opowiadania, pan Gerard miał twarz tak zmienioną, że mnich uważał za stosowne przerwać mu, jakkolwiek ciekawym i zajmującym był dlań dalszy ciąg wypadków, których szereg rozwijał się przed nim. Jakoż umierający zamilkł na chwilę, by zebrać wszystkie siły. W tym punkcie opowiadania o tyle żądnym był ukończyć je, o ile zrazu lękał się rozpoczynać.
Jednak pod tą zsiniałą maską, na której Dominik zatrzymał swój wzrok przerażony, ciężka odbywała się walka; chory podjął opowiadanie swe głosem tak słabym, że ażeby zrozumieć co mówi, Dominik zmuszonym był przyłożyć prawie ucho do ust jego.
— Pod ten czas, mówił pan Gerard, zdarzył się wypadek, którego nie mogę pominąć milczeniem. Dziewczynka, zowiąca się Leonią, była dzieckiem tkliwej dobroci, ale zarazem dziwnie dumnem, jak na tak drobny wiek. Nawykła w Brazylji, którą opuściła mając zaledwie cztery lata, do biernego posłuszeństwa dwudziestu sług, do ich bezwarunkowej uległości, przyzwyczaiła się rozkazywać jednym wyrazem, jednym znakiem. Od śmierci Gertrudy ciągle ukarżała się na Orsolę, która nie ukrywając bynajmniej nienawiści, jaką przejmowało ją dziecko, okazywała mu niedbalstwo albo brutalność, którą dziewczynka dostrzegła. Skarżyła się przedemną kilka razy, ale widząc,
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/387
Ta strona została przepisana.