że to nie zmienia względem niej postępowania Orsoli. powiedziała o tem panu Sarranti, który z najwyższą delikatnością dał mi do zrozumienia, że moja osobista dla Orsoli względność, nie powinnaby jej upoważniać, bo Wiktor i Leonia są istotnymi panami domu. Pewnego rana gdy dzieci bawiły się rzucając w staw kamyki, które Brezyl nurkiem wydobywał, Orsola uskarżała się na ból głowy, jaki sprawiało jej szczekanie psa. Zawołała więc oknem na dzieci, ażeby zaprzestały zabawy, albo zmieniły ją na taką, coby psa do szczekania nie pobudzała. Dzieci spojrzały kto im ten rozkaz wydaje, a widząc, że Orsola, zaczęły znów się bawić.
— Pamiętaj, Leoniu! rzekła Orsola do dziewczynki, którą, szczególniej nienawidziła.
— Na co? zapytała Leonia.
— Żebym nie zeszła na dół; bo jak zejdę, to ci dam rózgą.
— Nie może być! spróbój tylko! odpowiedziała dziewczynka.
— Wyzywasz mnie? rzekła Orsola. Poczekaj, zaraz ja tam pójdę.
I wbiegając do ogrodu, wpadła nad staw i wyciągnęła rękę dla ujęcia dziecka, które na jej widok nie raczyło cofnąć się nawet. Lecz w chwili, gdy miała ująć dziewczynkę, pies rzucił się i ją samą pochwycił za ramię. Orsola krzyknęła przeraźliwie, nie tyle z bólu ile ze złości.
Krzyk jej z dwóch przeciwnych stron zwabił dwie osoby: pana Sarranti, który odprowadził dzieci, i ogrodnika, który odprowadził psa.
Orsola wróciła i pokazała mi zakrwawione ramię.
— Spodziewam się, że pan ukarzesz swoją synowicę i zabijesz psa? rzekła.
Byłbym może postąpił według jej życzenia, ale wdał się pan Sarranti i wzbronił mi; wszystko on widział i słyszał i według jego zdania Leonia była niewinną. Co do Brezyla, to z instynktem wiernego sługi, bronił swej młodej pani i bynajmniej za to na śmierć nie zasłużył. Poprzestałem więc na tem, że zakazałem dzieciom chodzić nad staw, a Brezyla kazałem uwiązać, Orsola wreszcie porzuciła myśl podwójnej zemsty, ze spokojem, który mnie zdziwił i zarazem przestraszył. Zaczynałem ją poznawać i rozumieć, że to kobieta wcale nie łatwa do przebaczenia. Około tego czasu, jedno zdarzenie domowe nastręczyła
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/388
Ta strona została przepisana.