zrana zaprządz i udałem się do Corbeil. Pan Henry mało miał biletów, całą więc sumę przywiozłem tak jak była, w złocie. Pan Sarranti wrócił i kazał mi się zapytać, czy może ze mną przez chwilę pomówić. Byłem z Orsolą.
— Zaraz zejdę, rzekłem do Jana.
— Czemu raczej pan tu nie poprosisz pana Sarranti? zapytała. Tu lepiej rozmawiać.
— Poproś pana Sarranti, odezwałem się do Jana.
Po wyjściu zaś służącego:
— Wyjdziesz zapewne ztąd? rzekłem do Orsoli.
— Więc masz dla mnie tajemnice? zauważyła.
— Nie, ale tajemnice pana Sarranti należą do niego.
— Za pozwoleniem, panie Gerardzie, tajemnice pana Sarranti należeć będą do „nas“, albo zachowa je dla siebie.
Zamiast wyjść, weszła do garderoby, z której można było słyszeć wszystko co się mówiło w pokoju i zamknęła się na klucz.
Zaledwie się ukryła, drzwi się otworzyły i ojciec twój wszedł. Mogłem, powinienem był wprowadzić go do innego pokoju, lub pójść z nim do parku, w ustronie, ale zląkłem się tego coby zaszło między Orsolą i mną, jak zostaniemy sami. To też kiedy pan Sarranti zapytał mnie:
— Czy jesteśmy sami i czy mogę do pana mówić w zupełnem zaufaniu?
Nie wahałem się odpowiedzieć:
— Tak mój przyjacielu, możesz mówić...
Nim zaczął opowiadać dalej, pan Gerard odwrócił się do mnicha:
— Czy wiesz, zapytał, co ojciec twój miał mi do powiedzenia, czy mam ci to powtórzyć?
— Nic nie wiem, panie, odpowiedział Dominik. Gdy ojciec mój opuścił Francję, byłem w seminarjum, nie miał czasu pożegnać się ze mną. Potem odebrałem od niego list datowany z Lahory, ale jedynym jego celem było upokojenie mnie co do zdrowia, przytem przysłał mi trochę pieniędzy, które zdawało mu się, że mi będą potrzebne.
— Opowiem ci tedy, odrzekł umierający, jakie były ojca twego zamiary i do jakiego wszedł spisku.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/390
Ta strona została przepisana.