jący się do Indji, stosownie do rozkazów mojego władcy, i popłynę do Lahory, do generała Lebastard de Premont.
Oto co miałem ci do powiedzenia, kochany panie Gerardzie; teraz trzymasz w ręku moje życie. Nie spiesz się z odpowiedzią. Pójdę do mojego pokoju by zrobić porządek, popalić papiery kompromitujące, a za kwadrans wrócę po odpowiedź.
Po tych słowach wstał i wyszedł. W chwili gdy się drzwi za nim zamknęły, ukazała się Orsola. Naturalnie, słyszała wszystko.
Obawiałem się, ażeby nie lubiąc wcale pana Sarranti, nie zgodziła się na udzielenie mu pomocy w ucieczce; i już mając zamiar wystąpić przeciw jej odmowie, zapytałem:
— Słyszałaś wszystko, Orsolo? Co robić?
Ona zaś ku wielkiemu mojemu zdziwieniu:
— Trzeba zrobić to, o co cię prosi, odpowiedziała.
Patrzyłem na nią zdziwiony.
— Jak to? odezwałem się.
— Powiadam ci, że trzeba mu dać Jana, trzymać dwa konie na pogotowiu i prosić... Miała powiedzieć „Boga;“ ale zwróciła się z uśmiechem: I prosić djabła ażeby upadł; gdyż nigdy nie będziemy mieli tak dobrej sposobności zostania miljonerami.
Zadrżałem, widziała jak zbladłem.
— O! rzekła, sądziłam, że to już rzecz umówiona i że nie będziemy potrzebowali do niej wracać. Potem, tonem rozkazującym, który od niejakiego czasu przybierała w pewnych razach: Postaraj się tylko o jedną rzecz, rzekła; o odebranie odeń kontr-rewersu. Ja ci go tu przyślę, ażeby nie tracić czasu. Reszta do mnie należy.
I wyszła.
Po chwili pan Sarranti wrócił.
— Posyłałeś pan po mnie? zapytał.
— Tak.
— Namyśliłeś się więc?
— Jan jest do twego rozporządzenia; a jutro od świtu, konie i pieniądze ukryte pod siodłami oczekiwać będą.
Pan Sarranti otworzył pugilares i wydobył odpis.
— Oto jest, panie, rzekł. twój kontr-rewers; od dziś dnia znów uważam się za właściciela tych stu tysięcy talarów. W przypadku gdyby okoliczności nie pozwoliły mi przejść
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/396
Ta strona została przepisana.