w tym tylko razie, jeżeli spisek się nie uda, a pan Sarranti zmuszonym będzie uciekać.
Aż do czwartej godziny po południu liczyłem wszystkie drgnienia zegara, a każde odbijało się w głębi mojego serca. Sto razy zaglądałem do zegarka. Dzień schodził i nic nie mieszało zwykłej spokojności ustronia, w którem żyliśmy.
Nareszcie uderzyła czwarta, mieliśmy siadać do słołu.
Zauważyłem już, że brakło nakrycia dla dzieci: Orsola postanowiła, że jeść będą osobno.
Naraz usłyszałem hałas, wybiegłem z salonu. Ojciec twój wpadł na dziedziniec na koniu okrytym pianą.
— Zdrada! denuncjacja! muszę uciekać! rzekł pan Sarranti. Czy wszystko gotowe?
— Wszystko, odpowiedziała Orsola.
Ja odpowiedzieć nie mogłem: coś jakby krwawa chmura migało mi przed oczyma.
Pan Sarranti wydobył nogi ze strzemion, przyszedł do ranie i uściskał mi rękę.
— Zdrada! zdrada! powtórzył. O! nędznicy! spisek tak wybornie osnuty!
W tej chwili na wezwanie Orsoli, Jan przyszedł z dwoma świeżymi końmi. Zaledwie miałem moc wskazać je panu Sarranti, mówiąc:
— Uciekaj pan natychmiast, bez zwłoki, bezpieczeństwo twoje przedewszystkiem.
Znowu ścisnął mi rękę, skoczył na jednego z koni, Jan dosiadł drugiego, i obaj bocznemi drogami udali się ku Orleanowi.
— Dobrze! szepnęła Orsola, co wieczór po godzinie ósmej ogrodnik chodzi na noc do zięcia swojego, do Morsang: będziemy sami.
— Sami, odpowiedziałem machinalnie, sami...
— Tak, domówiła Orsola, sami, ponieważ jak gdyby odgadując to, co stać się miało, pozbyliśmy się Gertrudy.
Wyraz „my“ przypomniał mi zbrodnię i czynił mnie wspólnikiem. Zimny pot wystąpił mi na czoło! Zrozumiałem, że nadeszła chwila przyzwania wszystkich sił, wystąpienia do walki, ale siły moje oddawna już omdlały; oddawna już dałem się pociągnąć, przestałem walczyć!
— Dalej, dalej, do stołu! zawołała Orsola, starajmy się
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/398
Ta strona została przepisana.