nie tracić dobrej sposobności, posilmy się i korzystajmy z pory.
Wiedziałem co Orsola nazywa posiłkiem: było to oddanie mnie na łup tym zawrotom pijaństwa, podczas których przestawałem być sobą, a zdawało mi się, że opętany jestem przez szatana gwałtowności i szaleństwa.
W tego rodzaju okolicznościach, Orsola mieszała mi do wina jakiś płyn afrodytyczny, który mnie wprawiał prawie w szaleństwo. W noc śmierci Gertrudy doświadczyłem tego szalonego upojenia, którego doznałem wieczorem dnia 19-go sierpnia, po obiedzie.
Wstałem od stołu o godzinie ósmej, w chwili kiedy z nieba zaczynały padać pierwsze cienie nocy. Wszystko co pamiętam, to głos, który nieustannie powtarzał mi:
— Weź na siebie chłopca, ja wezmę dziewczynkę.
A ja, zbydlęcony, ogłupiały, chwiejący, odpowiedziałem:
— Dobrze... dobrze...
— Ale wprzód, mówił głos, urządźmy rzeczy tak, aby się wydawało, że to sprawa pana Sarranti.
— Tak, powtarzałem, trzeba to zwalić na pana Sarranti.
— To pójdź-że! ozwał się głos.
Uczułem, że mnie ciągnione do gabinetu, gdzie było moje biurko, w którego szufladzie zamknąłem był te sto tysięcy talarów przywiezione z Corbeil, nim je oddałem panu Sarranti.
Orsola zamknęła szufladę na klucz, potem obcęgami, wysadziła zamek, tak, ażeby szuflada wyglądała na wyłamaną.
— Rozumiesz? rzekła.
Patrzyłem na nią z miną ogłupiałą.
— On ukradł ci sumę podniesioną u notarjusza, ażeby ją ukraść oderwał szufladę i odjechał. Ponieważ dzieci weszły kiedy wyłamywał szufladę, z obawy więc aby go nie wydały, pozabijał je.
— Tak, tak, powtarzałem, pozabijał.
— Rozumiesz? zapytała Orsola, niecierpliwa i radosna zarazem, widząc do jakiego stopnia zbydlęcenia doprowadziła mnie.
— Tak, rozumiem... Ale om zaprzeczy.
— Czyż on tu przyjdzie zaprzeczać? albo czy kto do niego pójdzie do Indji. Czyż będzie śmiał powrócić do
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/399
Ta strona została przepisana.