I podała mi broń, ale ręka moja wzbraniała się przyjąć.
— Czy idziesz na zasadzkę, stryjaszku? zapytał Wiktor.
— Tak, rzekła, Orsola, jutro mamy gości, trzeba, ażeby pan Gerard ubił kilka królików.
— O! weź mnie z sobą, stryjaszku! zawołał chłopczyk.
Zadrżałem.
— A weź że tę strzelbę, nikczemny tchórzu! rzekła do mnie Orsola pocichu.
Wziąłem.
— O, stryjaszku! stryjaszku!... powtórzył Wiktorek, będę szedł za tobą, ani pisnę, bądź spokojny.
— Czy Pan słyszy o co prosi ten chłopczyk? wyrzekła głośno Orsola.
Spojrzałem na Wiktorka.
— Czy chcesz pójść? zapytałem.
— Tak, stryjaszku, proszę cię bardzo. Przyrzekłeś mi, że jak będę grzeczny, to mnie zabierzesz z sobą.
— To prawda, ale czy byłeś grzeczny, Wiktorku? zapytała Orsola.
— O, byłem, odpowiedział chłopczyk, a gdyby tu był pan Sarranti, powiedziałby pani, że jest ze mnie bardzo zadowolony.
Dzieciom nie powiedziano, że nauczyciel opuścił ich nazawsze.
— Jeżeli więc istotnie był grzeczny, to zabierz go pan z sobą, rzekła Orsola.
— Jeżeli Wiktorek pójdzie, to i ja chcę pójść z nim, odezwała się Leonia.
— O! nie, nie! zawołałem żywo, dosyć już, zawiele tego jednego.
— Czy słyszysz panno? rzekła Orsola, pójdziemy spać.
— Dlaczego spać? zapytała dziewczynka. Wolę poczekać na powrot brata i razem z nim pójść spać.
— Powiedz też pan raz nazawsze tej dziewczynie, że życzysz sobie, ażeby była posłuszną i nie mówiła: „ja chcę“.
— Idź z Orsolą, Leoniu, rzekłem do dziewczynki.
— A ja, odezwał się Wiktorek z radością, ja pójdę z tobą, stryjaszku, prawda?
— Tak, tak, pójdziesz ze mną, odpowiedziałem.
Wziął mnie za rękę, ale nie miałem siły dotykać się tej poczciwej rączki, puściłem ją.
— Idź obok mnie, rzekłem.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/401
Ta strona została przepisana.