staw. W biegu przyszła mi myśl straszna, myśl od której doznałem zawrotu głowy. „A nuż nie znajdę już trupa nad wodą, to gdzie go szukać?“ Był on tam, na szczęście... Na szczęście! rozumiesz? Przerażające to są rzeczy, które ci mówię.
— O! tak! tak! przerażające! szepnął mnich, który czuł, że przy tem opowiadaniu włosy mu na głowie stawały.
Umierający mówił dalej:
— Dla zakopania dziecka potrzeba mi było rydla, ale za wiele cierpiałem przez te kilka chwil gdym się oddalił. Zarzuciłem więc strzelbę na plecy, chłopca na ramię, i szedłem aż do lamusa, w którym stary Wincenty składał swe narzędzia ogrodnicze, by ztamtąd wziąć łopatę.
Znalazłem narzędzie potrzebne. Lamus stał w ogrodzie warzywnym, chciałem więc pochować chłopca w miejscu najbardziej ztamtąd odległem, w największej ustroni parku.
Przeszedłem więc znowu przez taras, widząc wciąż przed sobą, przy świetle księżyca, ohydną sylwetkę człowieka unoszącego trupa dziecięcego: nogi jego wisiały mi z przodu, głowa zaś z tyłu.
Przyśpieszyłem kroku i zapuściłem się w las.
Podróż jaką odbędę po drodze wieczności, od dnia mojej śmierci do dnia sądu ostatecznego, nie będzie dla ranie straszniejszą od nocnego pochodu w ciemnościach, utworzonych przez wielkie drzewa; nogi mi drżały, dyszałem, zmuszony niekiedy stanąć dla nabrania oddechu.
Nagle uczułem się zatrzymanym. Chciałem posunąć się, coś mnie cofnęło wstecz. Zdjął mnie dreszcz, nogi ugięły się podemną... zawrót z całym orszakiem widm przeszedł mi przed oczyma: czułem się blizkim śmierci. Nakoniec uczyniłem wysilenie, i odważyłem się spojrzeć za siebie. Płowe włosy chłopczyka zaczepiły się o złamaną gałęź, i oto cała przeszkoda. Wszystko to trwało ledwie kilka sekund; ale przez kilka sekund widziałem błyszczący nad sobą siekacz gilotyny!
Zacząłem śmiać się śmiechem strasznym, szarpnąłem trupem; jedna część włosów pozostała na gałęzi, ja zaś szedłem dalej.
Zdawało mi się nareszcie, że znalazłem miejsce właściwe: było to pod gęstemi zaroślami, o kilka kroków od ławki darniowej, na której siedziałem może wszystkiego dwa razy, odkąd mieszkałem w tym zamku. Była tam,
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/409
Ta strona została przepisana.