boleść człowieka wyczerpała się w słowach i żeby w synu pozostało tylko miłosierdzie kapłana.
— Ale, mówił dalej mnich, pomimo wyznania pańskiego, to straszliwe oskarżenie niemniej ciężyć będzie wiecznie na głowie ojca mojego!
— Przecie ja umieram... wyjąkał chory.
— Więc po śmierci twojej, zawołał Dominik, wolno mi będzie wyjawić wszystko?
— Wszystko, panie! Czyliż nie dlatego błogosławiłem Opatrzność, że ciebie sprowadziła do mojego łoża?
— A! westchnął ksiądz z ulgą w piersiach, ojcze mój! biedny ojcze’... Czy wiesz, że gdyby wiedział jakie ciąży na nim oskarżenie, z narażeniem głowy wróciłby był, by bronić swej niewinności.
— Wiem, ojcze... Owóż, po mojej śmierci napisz do niego, niechaj powróci, ale, na imię Boga! nie rzucaj trwogi i rozpaczy na te kilka chwil życia, jakie mi pozostają!
Ksiądz uczynił znak uspokajający umierającego.
— Posłuchaj jeszcze jednego wyznania, mówił dalej Gerard... Od siedmiu lat, jak zbrodnia została spełnioną, ha! muszę ja mieć jakąś nikczemną naturę, nieprawdaż?... otóż, od siedmiu lat nie doznawałem ani chwili uczucia wyrzutu. Nie, nie, z wyrzutem samym byłbym sypiał, żył spokojny, szczęśliwy może; ale strach sądu, groza kary, oto co mroczyło dni moje, udręczało noce!... O! ileż to razy we śnie stawałem przed trybunałem! ileż razy, mimo błagań, łez, zaprzeczeń, słyszałem rozbrzmiewający wyraz.
„Zabójca!“ ileż razy czułem na szyi zimne nożyczki obcinające włosy, i drżałem, przy odskakiwaniu od bruku złowrogiego wózka! ileż razy w dali, ponad wszystkiemi głowami, widziałem albo wystające dwie czerwone ręce, albo błyszczący siekacz ohydnej gilotyny!
— Nieszczęśliwy! zawołał ksiądz, patrząc z litością na tego człowieka, żywy obraz strachu.
— Dlatego wydaliłem się z Viry! dlatego zamieszkałem w Vanvres, dlatego spełniam dobre uczynki...
Ksiądz żywo odwrócił się na te ostatnie słowa.
— Tak, tak, mój ojcze, rzekł umierający, jałmużna jest płaszczem, którym zakrywam się, ażeby nie widziano mojego odzienia krwią splamionego! Któżby śmiał przyjść do mnie, wśród tego orszaku dobrych uczynków, jakie koło mnie czuwają?
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/413
Ta strona została przepisana.