— Czy nad pokojem panny Miny?
— Nie, osoba, która czuwa, mieszka w pokoju wychodzącym zarówno na sypialnię i na ulicę, gdy pokój biednej Miny wychodzi na ogród.
— A pani sama gdzie mieszkasz?
— W pokoju na pierwszem piętrze, dotykającym do salonu a wychodzącym na ulicę.
— Więc żadne z okien pani nie wychodzi na ogród?
— Moja ubieralnia tylko z tamtej strony jest oświetloną.
— O której godzinie wczoraj pani usnęłaś?
— Około jedenastej.
— Ha! ozwał się pan Jackal, obejdźmy nasamprzód dom; pójdź ze mną, panie Salvatorze. Ty, panie Justynie, zostań i bądź towarzyszem pani.
Słuchano pana Jackala, jak generała armią dowodzącego.
Salvator poszedł za naczelnikiem policji. Justyn pozostał z panią Desmarets, która padła na krzesło i wybuchnęła płaczem.
— Ta kobieta nic nie znaczy w tej sprawie, rzekł pan Jackal schodząc z ganku i przesuwając się przez dziedziniec do drzwi od ulicy.
— Po czem pan sądzisz? zapytał Salvator.
— Po jej łzach, winni drżą, ale nie płaczą.
Pan Jackal oglądał dom. Tworzył on kąt przecięty przez ulicę i przez uliczkę pustą, ale wybrukowaną. Zapuścił się w tę uliczkę, jak wyżeł wietrzący zwierzynę. Na lewo, w długości około pięćdziesięciu kroków, wznosił się mur ogrodu zakładowego, ponad którym widać było drzewa. Pan Jackal szedł dołem muru z nadzwyczajną uwagą. Salvator szedł za panem Jackalem. Policjant patrzył na uliczkę potrząsając głową.
— Zła przecznica, w nocy! rzekł, przecznice te utworzone są umyślnie dla porywających i dla złodziei.
Po dwudziestu kilku krokach, pan Jackal schylił się i podniósł mały kawałek wapna oderwanego od szczytu muru, potem drugi, potem trzeci. Popatrzył przez chwilę i zawinął je z największą troskliwością w chustkę od nosa. Potem, podniósłszy kawałek stłuczonej dachówki, przerzucił ją przez mur, tak, ażeby spadła po drugiej stronie.
— Tędy przeszli? zapytał Salvator.
— Zaraz zobaczymy, odrzekł pan Jackal. Wracajmy.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/423
Ta strona została przepisana.