Salvator i pan Jackal zastali Justyna i panią Desmarets na tem samem miejscu, gdzie ich zostawili.
— I cóż panie? zapytał Justyn.
— Zaczyna się rozjaśniać, odpowiedział pan Jackal.
— O! przez litość, czy widziałeś pan co, poznałeś jaki ślad?
— Pan jesteś muzyk, młodzieńcze, a tem samem znasz przysłowie: „Nie puszczajmy się prędzej niż skrzypce“. Ja jestem skrzypcami, idźcie za mną, ale nie wyprzedzajcie mnie!... Panie Justynie, proszę o klucz od ogrodu.
Młodzieniec oddał klucz panu Jackalowi i przechodząc w korytarz:
— Oto drzwi od pokoju Miny, rzekł.
— Dobrze, dobrze, po kolei: przyjdziemy tu później.
Pan Jackal otworzył drzwi od ogrodu, zatrzymał się na progu, obejmując jednem spojrzeniem całość.
— Dobrze! rzekł, tutaj to trzeba użyć ostrożności i iść swoim śladem. Idźcie za mną jeśli chcecie, ale w takim porządku: ja naprzód, pan Salvator za mną, następnie pan Justyn, na końcu pani Desmarets... O tak! a teraz naprzód!
Było widocznem, że pan Jackal kierował się ku stronie muru, którą już wybadał zewnątrz, w każdym razie, zamiast ruszyć po przekątnej ogrodu, szedł ścieżką wyciągniętą wzdłuż muru, co zmuszało go opisywać kąt podobny temu, jaki tworzył dom i mur.
Przed oddaleniem się rzucił on z po za okularów okiem na okno pokoju Miny: zasłonki były spuszczone.
Ścieżka wysypana żółtym piaskiem, nie przedstawiała nic nadzwyczajnego, ale uszedłszy dwadzieścia kilka kroków wzdłuż muru, pan Jackal zatrzymał się i z cichym uśmiechem podniósł kawałek dachówki, którą rzucił poprzednio jako wskazówkę. A ukazując Salvatorowi świeży ślad wyciśnięty na rabacie:
— Otóż jesteśmy na tropie! rzekł.
Oczy nietylko Salvatora, ale zarazem Justyna i pani Desmarets spuściły się, idąc za kierunkiem palca pana Jackala.
— Więc pan sądzisz, że tędy porwano biedną Minę? zapytał Salvator.
— To nie ulega wątpliwości, odpowiedział policjant.
— Mój Boże! mój Boże! szepnęła pani Desmarets, porwanie w moim zakładzie!
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/424
Ta strona została przepisana.