Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/425

Ta strona została przepisana.

— Panie, rzeki Justyn, na imię nieba, daj nam jaką pewność!
— Pewność?... przyjrzyj się sam, kochany młodzieńcze, będziesz ją miał!
I podczas gdy Justyn przyglądał się, pan Jackal, który czuł się nareszcie na śladzie pewnym, dobył tabakierkę z kieszeni i zapychał sobie nos tabaką, wpatrując się w ziemię z pod okularów, a na panią Desmarets z po nad okularów.
— Ależ, nakoniec, co pan takiego spostrzegasz? zapytał Justyn zniecierpliwiony.
— Te dwie dziury w ziemi, połączone jak pan widzisz linią prostą.
— Czyż nie poznajesz śladu drabiny? zapytał Justyna Salvator.
— Brawo! wybornie, zawołał pan Jackal.
— A taż linia pozioma? mówił dalej Justyn.
— Tłómacz pan, tłómacz, rzekł pan Jackal do Salvatora.
— To jest odcisk ostatniego szczebla, który na cal zagłębił się w ziemię.
— Teraz, zauważył pan Jackal, trzeba dowiedzieć się ilu ludzi zaważyło na drabinie tak, ażeby poręcze wpakować na pół stopy w ziemię, a szczebel na cal.
— Zbadajmy ślady kroków, rzekł Salvator.
— O! to rzecz bardzo poplątana! Dwaj ludzie wreszcie mogą iść tym samym krokiem: mamy zuchów takich, co trzymają się tej tylko metody dla zatarcia swych śladów.
— Jakże więc pan uczynisz?
— Nic prostszego.
Odwracając się więc do przełożonej, która z tego co mówiono nie wiele więcej rozumiała, niż gdyby mówiono po arabsku lub po sanskrycku:
— Pani, zapytał pan Jackal, czy jest w domu drabina?
— Jest u ogrodnika.
— A gdzie?
— Zapewne w lamusie.
— A, lamus?
— Tam... ten mały budynek pokryty słomą.
— Nie ruszaj się pani, ja sam pójdę po drabinę.
Pan Jackal dosyć lekko skoczył prawie półtora metra, ażeby nie dotknąć licznych śladów, które widać było wyciśnięte to na piasku ścieżek to w klombach otaczających,