Pani Desmarets poszła.
— Powiadam ci, panie Justynie, a powtarzam ci, panie Salvatorze, iż ta kobieta nie znaczy nic w porwaniu dziewicy.
Przełożona powróciła z ogrodnikiem, zdziwionym, że zastał w swoim ogrodzie człowieka stojącego na jego drabinie.
— Mój przyjacielu, zapytał pan Jackal, czy pracowałeś wczoraj w ogrodzie?
— Nie, panie, wczoraj był ostatni wtorek, a w domach tak porządnie utrzymywanych, ludzie nie pracują w święta.
— A onegdaj?
— O! onegdaj był poniedziałek zapustny, a w poniedziałki zapustne ja spoczywam.
— A przedonegdaj?
— Przedonegdaj, panie, to była niedziela zapustna, jeszcze większe święto, niż we wtorek.
— Więc od trzech dni nie pracowałeś wcale? Dobrze, oto wszystko czego się chciałem dowiedzieć, tym sposobem od trzech dni twoja drabina znajduje się w lamusie?
— Moja drabina nie znajduje się w lamusie, zauważył ogrodnik, skoro pan na niej stoisz.
— To człowiek pełen inteligencji, ozwał się pan Jackal, ale ręczę za to, że nie przyjmuje udziału w porwaniach!
Ogrodnik wytrzeszczył na policjanta oczy pełne zdumienia.
— Teraz, mój przyjacielu, wezwał go pan Jackal, bądź łaskaw proszę cię, wejść do mnie na drabinę.
Poczciwiec spojrzał na panią Desmarets, by wyczytać w jej oczach, czy ma słuchać rozkazów tego intruza.
— Czyń co ci każę ten pan, odpowiedziała pani Desmarets.
Ogrodnik wszedł na dwa czy trzy szczeble.
— I cóż? zapytał pan Jackal Salvatora.
— Zagłębia się, ale nie do szczebla, odpowiedział zapytany.
— Zejdź, mój przyjacielu, rzekł pan Jackal do ogrodnika. A teraz, weź panią Desmarets w objęcia.
— O!... wykrzyknął ogrodnik.
— Co też pan mówi? odezwała się pani Desmarets.
— Weź panią na ręce, powtórzył pan Jackal.
— Nie śmiałbym nigdy! protestował ogrodnik.
— A ja ci zabraniam, Piotrze! zawołała przełożona zakładu.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/427
Ta strona została przepisana.