— Cicho! ozwał się pan Jackal.
— Co takiego? zapytał Salvator.
— Oto trzeci ślad... A! noga osobliwsza, nie mająca żadnego podobieństwa do tych płaskich stóp, któreśmy dotąd rozpoznawali, istna stopa człowieka światowego, arystokraty, wielkiego pana lub opata.
— Wielkiego pana, panie Jackal, oświadczył Salvator.
— Dlaczego nalegasz na wielkiego pana? Ja wołałbym spotkać w tej sprawie jakiego opata, rzekł wolterjanin Jackal.
— Musisz pan, choć z boleścią, od tego odstąpić.
— A to dlaczego?
— Bo nie żyjemy już w czasach opata de Gondy, kiedy księża jeździli konno. Owóż, człowiek, który pozostawił ten ślad, był jeźdźcem; oto po za obcasem, lekkie kresy wyżłobione ostrogami.
— Masz pan słuszność! zawołał pan Jackal. Niech licho weźmie, panie Salvatorze, jesteś prawie tak biegłym, jak człowiek fachowy.
— Bo też w samej rzeczy, ja część mojego życia spędzam na badaniu.
— Pomóż mi więc teraz iść za śladem kroków aż do okna.
— O, to wcale nie trudno, odrzekł Salvator.
Slad podeszew doprowadził Salvatora i pana Jackala prosto do okna.
Justyn szedł za nimi, przejmując ich spojrzenia, połykając słowa. Biedny młodzieniec podobnym był do skąpca, któremu skradziono skarb przez dziesięć lat pielęgnowany, i który już prawie straciwszy nadzieję odnalezienia go, spotyka przyjaciół inteligentniejszych, co odkrywają ślady złodziei.
Co do pani Desmarets, ta całkiem z sił opadła, patrzyła okiem nieruchomem, z rękami obwisłemi.
W bliskości okna kroki zagłębiały się w grunt jeszcze z większą energją niż gdzieindziej.
— Kto mi powiedział, że próbowano otworzyć drzwi od pokoju panny Miny?
Pani Desmarets i Justyn odpowiedzieli:
— My, panie.
— I były zamknięte na zasuwkę?
— Taki był zwyczaj Miny, oświadczyła pani Desmarets, że zamykała się co wieczór.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/430
Ta strona została przepisana.