— Co pan o niej mówisz? zapytał pan Jackal, który przez okulary niemniej bacznie wpatrywał się od Salvatora.
— Dałbym sobie rękę upiec, że ta dziewczyna musi być złą istotą.
— Jabym sobie ręki do upieczenia nie dawał, bo to zawsze nieroztropna rzecz igrać z ogniem, ale niemniej jestem pańskiego zdania: usta zaciśnięte, oko piękne, ale twarde i nieruchome. W końcu, patrz pan, w tej chwili, kiedy jest zaniepokojona, jaki zły wyraz przybrała jej fizjognomja.
Przez ten czas Zuzanna wchodziła po stopniach ganku i stanęła przed panią Desmarets.
— Raczyłaś mnie pani wezwać? odezwała się tonem, który słowom jej nadawał znaczenie takie: „Zdaje mi się, że pani pozwoliłaś sobie wołać mnie“.
— Tak, moje dziecię, bo jest tu ktoś, co pragnie z tobą pomówić, odpowiedziała przełożona.
Zuzanna minęła panią Desmarets i przeszła do salonu. Spostrzegłszy Justyna z dwoma nieznajomymi, nie mogła powstrzymać lekkiego drgnienia, ale twarz jej pozostała nieruchomą.
— Moje dziecko, rzekła pani Desmarets, widocznie zafrasowana gniewem błyszczącym w czarnem oku pensjonarki, ten pan ma ci zadać kilka pytań. I wskazała na pana Jackala.
— Mnie? odezwała się pogardliwie panna. Ależ ja tego pana nie znam.
— Ten pan, wyrzekła żywo pani Desmarets, jest przedstawicielem władzy.
— Przedstawicielem władzy! odpowiedziała Zuzanna. A ja co mam do czynienia z władzą?
— Uspokój się, moja droga Zuzanno, odezwała się pani Desmarets, tu chodzi o Minę.
— To i cóż ztąd?
Pan Jackal uważał, że czas mu już wtrącić się do rozmowy.
— Co ztąd, panienko? To ztąd, że chcielibyśmy zasięgnąć niektórych wiadomości o pannie Minie.
— O pannie Minie? Ja panu nie mogę dać o niej innych wiadomości nad te, które daćby mógł ten pan... I wskazała na Justyna. To jest, mówiła dalej, że on raz w nocy znalazł ją na polu; że ją zaprowadził do siebie i że
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/438
Ta strona została przepisana.