Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/441

Ta strona została przepisana.

— Tak, pani, ale pozwól mi sobie powtórzyć, że boleję nad tem, iż mogłem panią obrazić i racz mi pozostawić nadzieję, iż nie będziesz miała do mnie urazy za to głupie rzemiosło, na które skazuje mnie sprawiedliwość.
— Postaram się zapomnieć pana, rzekła Zuzanna odchodząc.
I nie skłoniwszy się nikomu, wyszła z salonu, nie żeby wejść napowrót do ogrodu, ale do swego pokoju.
Pan Jackal, stojąc na jej drodze, cofnął się o krok i skłonił głęboko.
Justyn umierał z chęci uduszenia Zuzanny, bo więcej niż kiedy zdawało mu się widocznem, iż panna de Valgeneuse umaczała rękę w porwaniu jego narzeczonej. Salvator zbliżył się i ujął go za ręce.
— Cicho bądź, rzekł, ani kroku, ani jednego giestu!
— Wszystko stracone! szepnął Justyn.
— Nic nie ma straconego, dopóki ja ci mówię: „Ufaj Justynie!“ Znam ja tych Valgeneuse, i powtarzam ci, nic nie ma straconego, tylko nie zapomnij tego nazwiska: Gibassier. Potem, obracając się do pana Jackala: Zdaje mi się, że już nie mamy tu nic do roboty? zapytał.
— W samej rzeczy, odpowiedział pan Jackal, dosyć zakłopotany i umieszczając okulary na poziomie oczu, w samej rzeczy, nic już podobno nie dowiemy się więcej nad to, czegośmy się dowiedzieli.
— Tak, rzekł Salvator, ale wiemy już dosyć.
Pan Jackal udał, że nie słyszy, i podchodząc do przełożonej, odurzonej obrotem jaki wzięła sprawa:
— Pani, rzekł do niej, mam zaszczyt złożyć moje uszanowanie. A potem ciszej: Powtórz pani pannie de Valgeneuse, dodał, że byłem zmuszony czynić to co czyniłem, i że proszę ją, ażeby zejście tu moje, uważała za niebyłe; rozumiesz mnie pani?
— Za niebyłe, rozumiem.
I skłoniwszy się powtórnie pani Desmarets, pan Jacka! wyszedł, dając znak obu młodzieńcom, ażeby poszli za nim.
Salvator, jakeśmy widzieli, w nadziei snąć, że mimo pana Jackala zdoła połączyć Justyna z Miną, zdawał się nie myśleć już o metamorfozie urzędnika policji; ale nie tak stało się z Justynem, który przez chwilę i to na sło-