— Ależ, zapytał Salvator, po śmierci naczelnika rodziny, który umarł przed pięciu lub sześciu laty, czyż nie pozostały dzieci, że cały jego majątek poszedł w ręce brata?
— To jest, odpowiedział pan Jackal, on nigdy nie był żonatym.
— A, tak! przypominani sobie... Była tam, podobno jakaś historja o synu naturalnym, który miał być adoptowany czy uznany?
Pan Jackal spojrzał zyzem na Salvatora.
— Zkąd pan to wiesz? zapytał.
— O! w naszym stanie, odrzekł posłaniec, byle być nieco badawczym, można wiedzieć wiele rzeczy! Nosiłem ja listy od jednej pięknej damy do niejakiego pana Konrada de Valgeneuse, który mieszkał przy ulicy Bac, w tym samym pałacu, w którym dzisiaj mieszka margrabia.
— To samo, to samo, oświadczył pan Jackal.
— Jest to bardzo ciemna historja, nieprawdaż?
— Nie dla wszystkich, odezwał się pan Jackal, z miną głęboko zadowoloną z siebie.
— Rozumiem, rzekł śmiejąc się Salvator, nie dla tych, co wykryli, „kobietę!“
— Otóż nie, oświadczył policjant, rzecz nadzwyczajna, nie było kobiety w całej tej sprawie.
— Cóż więc takiego było? wiadomo panu, kochany panie Jackal, że kiedy znano młodzieńca, który był piękny, bogaty, szczęśliwy, a naraz znikł, to nie zawadzi wiedzieć, co się z nim stało.
— Słusznie, tembardziej, że ja mogę powiedzieć panu wszystko, lub niemal wszystko.
— Otóż to „niemal“ bardzo podobnem jest do zastrzeżenia uczynionego w myśli. Czy i pan przypadkiem byłbyś protektorem stowarzyszenia...
— O! bynajmniej! wykrzyknął pan Jackal, ja lękam się Jezuitów; ja ich proteguję, z warunkiem wzajemności; słucham ich czasem, ale niecierpię. Powiedziałem ci „niemal“, bo w naszym stanie nie można zawsze powiedzieć wszystkiego co się wie...
— A przytem, czasami i nie wie się wszystkiego, wtrącił Salvator, śmiejąc się tym chytrym śmiechem, który mu był właściwy.
— Otóż posłuchaj, panie Salvatorze, odezwał się pan
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/445
Ta strona została przepisana.