wadzasz pan notarjusza i adoptujesz dziecko, gdyż prawo nie dozwala adoptowania przed ukończeniem tego wieku; wtedy, musisz dać swemu dziecku nietylko imię, ale i cały majątek. Pan de Valgeneuse wołał ten ostatni sposób; a zatem, w dniu ukończenia lat pięćdziesięciu sprowadził notarjusza, zamknął się z nim w gabinecie i sporządził akt adoptacyjny; ale w chwili, gdy brał pióro do podpisania, fatalność chciała, że margrabia Emanuel padł uderzony apopleksją.
— W chwili gdy brał pióro do podpisania, czy też w chwili, gdy kładł pióro po podpisaniu? zapytał Salvator.
Na ten raz, pan Jackal zsunął zupełnie okulary i spoglądając na twarz Salvatora:
— Ha, panie Salvatorze, rzekł, jeżeli wiesz to, to wiesz, więcej niż ja i więcej niż wszyscy, gdyż rzecz na tem stanęła: czy akt był podpisany, czy miał się podpisać? „That is the question!“ jak powiada Hamlet. Co do margrabiego nie mógł on nic objaśnić, a to dla tej doskonałej racji, że chociaż żył jeszcze trzy dni po tym wypadku, ale ani na chwilę nie odzyskał przytomności.
— Powiedz mi, panie Jackal, tak otwarcie, jak tu jesteśmy na cztery oczy, rzekł Salvator, jakiego jesteś zdania?
— Mojem zdaniem jest, odpowiedział pan Jackal, wymijając kwestję, że rodzina okazała się nieco za twardą względem biednego Konrada.
— Nieco za twardą? Ba! rzekł Salvator, skoro akt niebył podpisany, jak przynajmniej zapewniał notarjusz, to jakież względy miano zachować dla dziecka nieprawego?
— Wiadomem było powszechnie, że to dziecko było synem margrabiego Emanuela, wtrącił pan Jackal.
— Tak; ale, gdyby to uznano, więc należało wydzielić młodzieńcowi przynajmniej piątą część tego majątku, który byłby cały jego własnością, gdyby go ojciec był uznał; a piąta część tego majątku, to coś około dwóch miljonów!... Lepiej było zaprzeczyć wszystkiemu, odziedziczyć krzesło w izbie parów, tytuł, majątek, i wypędzić bastarda!... Czyż nie tak uczyniono, kochany panie Jackal, czyż nie wypędzono bastarda?
— Który wreszcie wyszedł, zdaje się, z wielką godnością,, pozostawiając konie swoje w stajniach, powozy w wozowniach, bilety bankowe w biurach, nie zabrawszy z sobą nic; sami nieprzyjaciele oddali mu sprawiedliwość, prócz
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/447
Ta strona została przepisana.