Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/452

Ta strona została przepisana.

drudzy popychając, tak, że prawie uczuł się wniesionym do domu.
Oprócz osób klęczących w ulicy, było ich jeszcze dosyć w przedsionku, na schodach, w przedpokoju, a nawet w samym pokoju umierającego. Ale na te słowa: „Lekarz z Paryża “, każdy ustąpił z miejsca, przepuszczając Ludowika.
Umierający przyjął ostatnie pomazanie, a dzwonek dźwięczał, głosząc, że dzieło święte dopełnione.
Ludowik, jakkolwiek mało nabożny, schylił się równo z innymi, kiedy przechodził kapłan z zakrystjanem i chłopcem kościelnym w towarzystwie osób obcych, które w pobożnej intencji, przybyły połączyć modły swe z modłami Kościoła. Potem, kiedy podniósł głowę, ujrzał się w pokoju w obecności dwóch osób.
Dwie te osoby, były: pan Gerard, który całkiem opadł na siłach, zdawał się konać na łożu, oraz człowiek pięćdziesięcioletni o włosach i wąsach siwych, z kokardą legji honorowej u guzika, który oparty w głowach łóżka, zdawał się z rzeczywistem zajęciem śledzić widoczne prawie postępy śmierci na fizjognomji umierającego.
Dwaj ludzie, znalazłszy się naprzeciw siebie, spojrzeli po sobie, każdy z nich by odgadnąć zapewne z kim ma do czynienia. Potem, gdy badanie to nic mu nie wskazało, Ludowik wystąpił pierwszy, i z uprzejmością młodzieńca w obec człowieka starszego.
— Pan jesteś zapewne bratem chorego? zapytał.
— Nie, panie, odpowiedział człowiek z siwemi wąsami, wciąż badając Ludowika, jestem jego lekarzem. A pan?
— Ja, panie, rzekł Ludowik z ukłonem, mam zaszczyt być pańskim kolegą.
Człowiek o siwych wąsach lekko brwi zmarszczył.
— O tyle, rzekł, o ile młodzieniec dwudziestopięcio-letni może być kolegą człowieka, który przebył dziesięć lat życia na polach bitew, a piętnaście u łoża chorych.
— Przepraszam, odezwał się Ludowik, ale widzę, że mam zaszczyt mówić z panem Pilloy?
Lekarz wyprostował się.
— Kto panu powiedział moje nazwisko? zapytał.
— Dowiedziałem się w sposób nader prosty, a towarzyszyły temu wielkie pochwały, rzekł Ludowik. Przypadek sprowadził mnie do dwojga nieszczęśliwych, którzy zacza-