Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/461

Ta strona została przepisana.

żał na okrutną śmierć jaką mu zadawano, tak wszyscy pragnęli zachować mu życie.
Ludowik szukał miejsca do napisania recepty, ale wszystkie sprzęty zajęte były flaszeczkami, garnuszkami, szklankami, talerzami, spodkami wszelkiego rodzaju.
Chłopi widząc kłopot młodzieńca, jedni ofiarowali mu swoje plecy, inni kolana.
Ludowik jakichś pleców użył do napisania recepty.
— Posłać natychmiast, rzekł do dozorczyni.
Jeszcze nie domówił, kiedy recepta z jego ręki przeszła w ręce czterech czy pięciu obecnych, którzy wyrywali ją sobie, radzi posłużyć panu Gerardowi. Nareszcie kulawy jakiś stał się panem drogocennego papieru i upadając na nogę wyszedł jak mógł najprędzej.
— Dobra pani, rzekł Ludowik do dozorczyni, co pół godziny dawać będziesz panu Gerardowi po pół łyżki lekarstwa, które przywiozą; rozumiesz pani? ani mniej ani więcej, tylko co pół godziny po pół łyżeczki; to tylko może go ocalić.
— Co pół godziny, po pół łyżeczki, powtórzyła dozorczyni.
— Tak, bardzo dobrze! Ja muszę koniecznie powrócić do Paryża.
Chory westchnął; zdawało mu się, że go reszta życia opuszcza. Ludowik usłyszał westchnienie i gorącą modlitwę człowieka zrozpaczonego.
— Muszę wrócić do Paryża, rzekł, ale za trzy godziny będę tu i zobaczę skutki lekarstwa.
— Jesteś pan pewny, westchnął stary lekarz, że to go ocali?
— Wiesz pan sam lepiej niż kto bądź, że człowiek nigdy pewnym nie jest niczego; ale... Ludowik raz jeszcze rzucił wzrokiem na umierającego. Ale, spodziewam się! dodał.
Ostatni ten wyraz wzniecił nową radość w tłumie.
Chory zebrał siły i podnosząc się na łóżku:
— Za trzy godziny, panie, rzekł, staraj się pan nie spóźnić!...
— Przyrzekam panu.
— Liczyć będę minuty, zakończył stary, chustką ocierając czoło okryte potem, który można było wziąć za śmiertelny.