przez chirurga, dozorczynię i umierającego, wyrażało najzupełniejsze zadowolenie.
— Dobrze idzie! rzekł.
— Jakto dobrze idzie? zapytał Pilloy osłupiały.
— Tak, puls się podniósł.
— A! to pan po tem sądzisz.
— Bezwątpienia.
— Ależ, nieszczęsny młodzieńcze, on zrzucał!
— Zrzucał? powtórzył Ludowik spoglądając na Marjannę.
— Tak, panie, odpowiedziała dozorczyni.
— Widzisz więc pan, że jest zgubiony! rozstrzygnął nielitościwie doświadczony chirurg.
— Przeciwnie, spokojnie odezwał się Ludowik, jeżeli zrzucał, to jest ocalony!
— Odpowiadasz pan za życie mojego najlepszego przyjaciela? zapytał Pilloy gwałtownie.
— Odpowiadam, rzekł Ludowik, i to głową.
Stary chirurg wziął za kapelusz i wyszedł z miną algebrzysty, któremu dowodzono, że dwa i dwa jest pięć.
Ludowik zapisał drugą receptę i oddał ją dozorczyni.
— Pani, rzekł do niej, „przyjąłem odpowiedzialność!“ wiesz, co to znaczy w rozumieniu lekarskiem. Żeby więc przepisy moje, nie żadne inne, dosłownie były wykonywane, a pan Gerard będzie zdrów.
Umierający wydał radosny okrzyk, schwycił za rękę młodzieńca, i nim ten zdołał się opatrzyć, przycisnął ją do ust. Ale prawie natychmiast twarz jego zdawała się rozkładać pod wpływem niewymownej trwogi.
— A mnich! a mnich! szepnął znękany opadając na poduszkę.
Ukończyliśmy poniekąd rozmaite opowiadania stanowiące prolog tej książki i wyjąwszy Petrusa, Lydii i Reginy, czytelnik zna teraz większą część osób, przeznaczonych do odegrania głównych ról w naszym dramacie.
Oprócz tego, jak widzieliśmy, rozmaite wydarzenia, któreśmy opowiedzieli, a które może zdawały się niełączące z sobą, połączyły się nareszcie i utworzyły całość jednolitą.