Nitki napozór rozpierzchłe i bez widocznego jedna z drugą związku, utworzyły zwolna pod naszą ręką i w miarę zagłębiania się w przedmiot, sieć często skropioną łzami, czasem nawet krwią zbroczoną; kanwę to promienistą, to ciemną, której staraliśmy się nadać olbrzymi rozmiar, jakiego wymaga niepospolite zadanie, któreśmy podjęli, przedsiębiorąc odmalować społeczeństwo francuskie, za Restauracji, od jego najwyższych szczytów, aż do najniższych przepaści.
Nie traćmy więc odwagi, idźmy tym samym śladem w ten kraj nieznany, gdzieśmy się zapędzili i niech nikogo odległość horyzontów nie przestrasza: dojdziemy gdzie trzeba mimo zboczeń i krwawej nie raz drogi. Gdy nadejdzie chwila wykazania sensu moralnego tego dzieła, mam nadzieję, że nikt nie spostrzeże drogi, jaką przebył; koniec usprawiedliwi środki.
Każda z osób działających, można być pewnym, nie jest kreacją wyobraźni, istotą konwencjonalną lub fantastyczną, mającą za jedyny cel rozśmieszyć lub rozrzewnić takim lub owym środkiem, mniej lub więcej zręcznym.
Nie, każdy bohater zdjęty z natury, przedstawia jakąś ideę, jest wcieleniem cnoty lub występku, słabości lub namiętności, a te występki, cnoty, namiętności, słabości, odtworzą zbiorowo społeczeństwo, tak jak pojedyńczo każdy bohater przedstawi jednego z członków powieści.
A teraz wróćmy do opowiadania.
Zostawiliśmy Ludowika i Petrusa, kiedy rozstawali się u drzwi szynkowni. Ludowik odprowadzał Chante-Lilas, a widzieliśmy też, jakie miało następstwa ukazanie się młodego lekarza w Bas-Meudon. Petrus udał się na posiedzenie.
Zajmijmy się nieco Petrusem, o którym zaledwie rzekliśmy słów kilka i który raz tylko stawał przed czytelnikami, w początku naszego dramatu.
Petrus był to bardzo piękny chłopiec, posiadał taką wytworność i dystynkcję wrodzoną, że mogliby mu pozazdrościć najwytworniejsi i najdystyngowańsi młodzieńcy modni. Ale on rumienił się poniekąd za tę wyższość arystokratyczną, którą go obdarzył przypadek. Dla nadętości tych młodzieńców, których zwą „paniczami,“ dla tych eleganckich próżniaków, miał on tak głęboką wzgardę, taki wstręt nieprzezwyciężony, że usiłował ukrywać swą wro-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/465
Ta strona została przepisana.