ku niemu, wykona swą groźbę. Potem, jako prawdziwy Breton z Saint-Malo, od dzieciństwa nawykły biegać po brzegach statków, piąć po masztach okrętowych, rzucił się ciałem naprzód, trzymając się w niewidzialny sposób za zawiasy okna balkonowego.
Przyjaciele mniemali przez chwilę, że się istotnie rzuci i krzyknęli z przerażenia. Ale na ten krzyk odpowiedział wybuchem śmiechu, co w stanie jego umysłu, zaniepokoiło Jana Roberta, a uderzyło Ludowika.
— Co tam takiego? zapytali razem obaj młodzieńcy.
— To, odrzekł Petrus, że mam przed oczyma napiękniejszy wzór karykatury dla Charleta, lub dla najznakomitszego bohatera Pawła de Kock, najpiękniejszy, jaki człowiekowi danem jest oglądać przez dwadzieścia cztery godziny, stanowiący błogi dzień pustot, który się zwie ostatnim wtorkiem.
— Zobaczmy, odezwali się Jan Robert i Ludowik podchodząc.
— Patrzcie, patrzcie! skinął Petrus, ja nie jestem samolubem.
Ludowik i Jan Robert wychylili się za okno.
Chociaż pracownia Petrusa mieściła się, jakeśmy mówili, na Zachodniej ulicy, okna jej wychodziły na esplanadę Obserwatorjum; ten więc plac służył za tło obrazu, przeznaczonego, zdaniem Petrusa, dla ołówka Charleta, lub pióra Pawła de Kock, a którego widok tak niespodzianie wzbudził wesołość młodego malarza.
Bohater tego romansu Pawła de Kock’a, lub wzór karykatury, był to człowiek ubrany czarno, raczej niski niż wysoki, dość gruby, przechadzający się samotnie z laską w ręku, po alei Obserwatorjum. Z tyłu, człowiek ten przedstawiał powierzchnię zaokrągloną, nie mającą w sobie nic szczególnie komicznego.
— Cóż ty takiego śmiesznego widzisz w tym panu? zapytał Jan Robert.
— Wydaje się zupełnie takim samym człowiekiem jak inni, rzekł z kolei Ludowik, tylko ma podobno jakąś wadę w prawej nodze.
— To wcale nie taki człowiek jak inni, właśnie mylicie się! odpowiedział Petrus, a dowodem, że chciałbym być takim jak on.
— Czego ty mu zazdrościsz? odezwał się Jan Robert,
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/467
Ta strona została przepisana.