jeżeli można ofiarować ci to, co on ma i jeśli to jest do sprzedania, to pobiegnę kupić...
— Co on ma? Zaraz ci powiem. Nasamprzód nie ma dwóch przyjaciół, którzy go dręczą, jak wy mnie dręczycie, a to coś już znaczy; przytem, ja znudzony jestem, a on się bawi.
— Bawi się? rzekł Ludowik, ma minę smutną, jak wisielec.
— Ten człowiek się bawi? dodał Jan Robert.
— Ogromnie! odpowiedział Petrus.
— W każdym razie przynajmniej tego nie widać, rzekł Ludowik.
— A ja wam mówię, nastawa! Petrus, że ten człowiek śmieje się wewnętrznie i zaraz was przekonam... Chcecie?
— Dobrze, odpowiedzieli jednym głosem.
— Poczekajcie i przygotujcie się na wszystko. I przykładając ręce do ust: Hej! panie! zawołał, panie, co się tam przechadzasz!
Spacerujący, domyślając się, że takie wezwanie stosuje się do niego, odwrócił się.
Wtedy trzej młodzieńcy wybuchli razem śmiechem, którego przykład dał przed chwilą Petrus.
Przechadzający się był człowiekiem poważnym, od czterdziestu do pięćdziesięciu lat, a miał na środku twarzy przyprawiony nos tekturowy, długi na kilka cali.
— Co pan sobie życzy? zapytał głosem ponurym.
— Nic, panie, odpowiedział Petrus, zgoła nic! Widzieliśmy to, co chcieliśmy zobaczyć.
Potem, zwracając się do przyjaciół: Cóż o tem powiecie? zapytał.
— Wyznaję, rzekł Jan Robert, że człowiek ten, bardzo poważnie wyglądający z tyłu, bardzo zabawnym jest z przodu.
— Przełożę Akademji nauk, rzekł Ludowik, ażeby wyznaczyła nagrodę za choroby, jaką dotknięty jest człowiek, co chodzi w czarnych spodniach, w okrągłym kapeluszu i z fałszywym nosem!
— I tobie należałoby się premium, za znalezienie tego wszystkiego, rzekł Petrus.
— Posłuchaj, odezwał się Jan Robert do Ludowika, oto Petrus jest w przystępie odgadywania, słuchajmy co powie.
— Zobaczymy! rzekł Ludowik.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/468
Ta strona została przepisana.