przy którem przepędza kilka godzin, odświeża się w ukryciu, co daje mu nową siłę, potrzebną do przebycia palącego piasku małżeńskiej pustyni.
— A, rozumie się! odpowiedział Petrus. Człowiek nigdy nie jest ani całkiem szczęśliwy, ani całkiem nieszczęśliwy: są błyski światła pośród cieni, jak w burzach Ruysdaela, jak w nawałnicach Józefa Verneta. Tak jest, na podobieństwo wszystkich swoich bliźnich, śmiertelnik ten ma swoje rozkosze tajemne i milczące. A znacież wy jego rozkosze? domyślacież się jego szczęśliwości? Nie. Ja wam je tedy opowiem. Niewymowną rozkoszą tego człowieka, uroczystem szczęściem, które obiecuje sobie przez trzysta sześćdziesiąt cztery dni w roku, jest przyprawienie sobie fałszywego nosa w ostatni wtorek. Korzystając z dobrodziejstwa prawa, przechodzi bezczelnie po swym cyrkule, pewien, że go nie pozna żaden z sąsiadów, których lży z kolei, a tem więcej utrwala się w tej pewności, że roku przeszłego, w tejże samej porze, spostrzegł żonę swą z przyjacielem w karetce, którzy na widok jego nie spuścili nawet storów. Człowiek ten, mówił dalej Petrus, zapalając się w swej fantastycznej improwizacji, nie oddałby swego ostatniego wtorku za dwadzieścia tysięcy śród Popielcowych; jest on królem Paryża, przechadza się incognito po mieście, a tego wieczora wróciwszy do domu, będzie ślepym i głuchym na zapytania żony, tylko spozierać na nią będzie wzrokiem litościwym, myśląc o rozkoszach jakich używał przez pięć lub sześć godzin. Szanujcie więc tego człowieka! zakończył Petrus, i zazdrośćcie mu, bo on się bawi, gdy wy tymczasem w dni rozrywek wyglądacie, ty Ludowiku, jak lekarz, który zabił Wesołość, a ty Janie Robercie, jak żałobnik odprowadzający ją na cmentarz.
— Jeżeli zazdrościsz losu tego człowieka, rzekł Ludowik do Petrusa, czemu jak on, nie przyprawisz sobie nosa, czemu nie intrygujesz przechodniów, nie dasz do zrozumienia mieszkańcom swego cyrkułu, że żony ich oszukują?
— Nie wyzywaj mnie! odezwał się Petrus.
— Wyzywam cię, przeciwnie, i to ze wszystkich sił moich.
— Nie wyzywaj szaleńca, by szaleństwo spełnił, przestrzegał Jan Robert.
— Szał uchodzi za ojca Mądrości, rzekł rozważnie Petrus, dowodem tego, że gdy człowiek szaleńcem jest za młodu, staje się mądrym na starość, kiedy przeciwnie, młodzieńcy
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/470
Ta strona została przepisana.