dan jedno z najgrubszych kłamstw, jakie człowiek powiedzieć może.
Petrus utrzymywał, że nikomu nie wolno niewiedzieć adresu Lamothe-Houdan, a jednak dwa miesiące przedtem, sam nie znał go jeszcze.
Widział księżniczkę pierwszy raz na pół roku przed epoką, do której przyszliśmy, pewnego pięknego letniego wieczoru. Szedł sam jeden drogą osadzoną czterema rzędami drzew, idącą od rogatki Grenelle do rogatki Gare. Przyglądał się zachodowi słońca od strony Inwalidów, kiedy naraz, w końcu alei, spostrzegł śród złotego tumanu, dwóch jeźdźców zdających się wyścigać. Petrus usunął się, żeby ich przepuścić, ale nie tak prędko przemknęli, by nie mógł zobaczyć ich twarzy.
Powiedzieliśmy „dwóch jeźdźców;“ powinnibyśmy byli powiedzieć jeźdźca i amazonkę. Amazonką była wysoka dziewica z postawą Dyany. Towarzyszył jej starzec przeszło sześćdziesięcioletni, pięknej powierzchowności wojskowej postawy.
Nie dojrzawszy nawet wstążeczek kilkobarwnych na piersiach jeźdźca, można było domyśleć się do jakiej klasy społeczeństwa należy. Wreszcie gęste brwi, wąsy zawiesiste, nieco ostry wyraz twarzy, oznaczały nawyknienie rozkazywania, odrazu można w nim było poznać jednę z ówczesnych znakomitości wojskowych.
Ukazanie się starca i dziewicy było jak senną wizją i gdyby w pół godziny potem nie byli zwrócili i przed nim nie przejechali, byłby myślał, że widział cień średniowiecznej kasztelanki szybko pędzącej do rodzinnego zamku, w towarzystwie ojca lub starego paladyna.
Petrus wrócił do domu i chciał wziąć się do pracy, ale praca jest zazdrosną kochanką, cofa się kiedy przychodzimy do niej z głową pełną myśli o rywalce. Rywalką pracy Petrusa była jego wizja. Daremnie brał paletę; daremnie stojąc przed stalugami, próbował prowadzić pędzel po płótnie, cień amazonki unosił się nad nim, odciągał mu rękę, zasłaniał oczy. Po godzinie walki z pięknem widmem, wziął się znowu do roboty.
Na płótnie naszkicowany był krzyżowiec ranny, umierający, rozciągnięty na piasku, którym zajmuje się młoda dziewica arabska, podczas gdy czarni niewolnicy, dziwują się, że zamiast go dobić, pani ich przychodzi w pomoc
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/478
Ta strona została przepisana.