— Co ci jest?
— Powiadają, że mam febrę.
— A czemu nie jesteś w łóżeczku, mając febrę?
— Bo psy, zdaje się, były bardziej jeszcze niezdrowe niż ja i kazano mi, ażebym się z niemi przeszła.
— To nie matka zapewne posłała cię z psami na przechadzkę, rzekła nimfa, matka nie pozwoliłaby ci wychodzić w takich dreszczach.
— Nie matka, pani nimfo.
— A gdzie jest twoja matka?
— Nie mam matki.
— A kto ci ją zastępuje?
— Brocanta.
— Co to za Brocanta?
Dziewczynka zawahała się chwilę, nimfa powtórzyła zapytanie.
— Gałganiarka, która mnie wychowała, odpowiedziała dziewczynka.
— Nie masz więc żadnego krewnego?
— Jestem sama na świecie.
— Jakto? ani ojca, ani matki, ani brata?
Dziewczynka zaczęła nie już drżeć, ale trząść się.
— Nie, nie, rzekła, nie mam brata, nie mam brata!
— Biedna, westchnęła smutno księżniczka, a jak się nazywasz?
— Nazywam się Rose-de-Noel (róża zimowa).
— W istocie, masz cerę tak chorobliwą, jak kwiat, którego nosisz nazwę.
Dziewczynka wzruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć: „Cóż robić?“
— Gdzie mieszkasz? zapytała księżniczka.
— O! pani nimfo, w jednej z najbrudniejszych i najbrzydszych ulic Bagdadu.
— Czy daleko ztąd?
— Nie, pani nimfo; może z dziesięć minut drogi.
— To ja cię zaprowadzę do domu i powiem, żeby cię położyli do łóżeczka, chcesz?
— Gotowani na wszystko, co ty zechcesz, pani nimfo.
Dziewczynka próbowała wstać, ale upadła, tak była słabą.
— Zaczekaj, rzekła nimfa, wezmę cię na ręce.
I księżniczka podniosła dziewczynkę, która była tak
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/489
Ta strona została przepisana.