Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/49

Ta strona została przepisana.

— Pan Salvator wołał? zapytał.
— Tak. Wyciągnął rękę ku dwom śpiącym. Ci dwaj panowie są moimi przyjaciółmi, panie Babylasie, rozumiesz?
— Rozumiem, panie Salvatorze, odpowiedział posłusznie bufetowy.
— Proszę pana! rzekł młody mężczyzna do poety. I wyszedł pierwszy.
Jan Robert, pozostawszy, zażądał rachunku. Potem, dając pięć franków bufetowemu:
— Mój przyjacielu, rzekł, bądź łaskaw powiedzieć mi,, kto jest ten pan, co ci polecił moich dwóch przyjaciół.
— To nie jest pan, to pan Salvator.
— Ale któż to jest ten pan Salvator.
— Pan go nie zna?
— Nie, skoro się pytam kto on jest.
— To jest przecież posłaniec miejski z ulicy Żelaznej.
— Jakto?
— Mówię panu: to jest posłaniec z ulicy Żelaznej.
Chłopiec odpowiadał tak poważnie, że ani wątpić można było, iż mówi prawdę.
— W istocie, rzekł do siebie Jan Robert, sądzę, że pan Salvator ma słuszność i zaczynamy taką powieść, jakiej jeszcze nikt nie utworzył.

IX.
Dwaj przyjaciele Salvatora.

Rzeczywiście, jak oświadczył posłaniec z ulicy Żelaznej, księżyc świecił wspaniale.
Godzina druga uderzyła w kramach sukienniczych.
Wodotrysk Niewiniątek, arcydzieło sztuki budowniczo-rzeźbiarskiej Goujona, ukazał się na prawo przy wyjściu z szynkowni, cudownie oświetlony tą jasną lampą, którą ręka samego Boga zawiesiła na sklepieniu niebios.
Dwaj młodzieńcy, mimo odległość społeczną, jaką różnica stopni zdawała się tworzyć między nimi, wzięli się pod rękę i weszli w ulicę św. Dyonizego, od strony dworca Sprawiedliwości. Przybywszy na plac Chatelet, zatrzymali się. Rzeka płynęła u ich stóp; katedra Notre Dame wznosiła się przed niemi z majestatem rzeczy nieruchomych; Święta Kaplica piętrzyła zębaty szczyt ponad domy, jak