Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/501

Ta strona została przepisana.

— Mają być natychmiast rozstrzelani.
— Właśnie.
Hrabia Herbel wzruszył ramionami.
— Więc po co żądasz odemnie, niedołęgo, rzekł, ażebym wołał pardon?
Żołnierz republikański spojrzał na niego z pewnem zdziwieniem, chociaż żołnierze Rzeczypospolitej niełatwo podpadali temu uczuciu.
W tej chwili przyprowadzono trzech szlachty, jeńców, równie jak hrabia Herbel, byli oni związani na wózku.
Ci co ich przyprowadzili, naradzali się przez chwilę z tym, który ujął hrabiego Herbela; potem wsadzono hrabiego do towarzyszów i skierowano się ku lasowi za miastem, widocznie dla rozstrzelania. Przybywszy do lasu, kiedy wysadzano jeńców, republikanin, który ujął hrabiego Herbela, zbliżył się doń.
— Ty jesteś Breton! rzekł.
— I ty także, odpowiedział hrabia.
— Jeżeliś poznał, czemu tego nie powiedziałeś od razu?
— Czyż nie słyszałeś, że my nigdy nie żądamy łaski? Gdybym ci powiedział, że jestem twym współziomkiem, to znaczyłoby, że żądam łaski.
Jeździec odwrócił się do towarzyszów.
— To jest ziomek, rzekł.
— Więc co? zapytali inni.
— Otóż, odpowiedział jeździec, niedoczekanie, żebym ja rozstrzelał ziomka.
— To go nie rozstrzeliwaj.
— Dziękuję, koledzy.
Potem podszedłszy do hrabiego Herbela, odjął postronki, które krępowały mu ręce.
— A no! rzeki hrabia, wyświadczyłeś mi przysługę; niezmiernie mi się chciało zażyć tabaki.
I dobywszy złotą tabakierkę z kieszeni, otworzył ją, podał uprzejmie republikanów!, który dał głową znak przeczący, potem pociągnął szeroką szczyptę tabaki hiszpańskiej.
Republikanie patrzeli śmiejąc się z tego człowieka, który w chwili gdy myślał, że go rozstrzelają, z takiem zadowoleniem raczył się tabaką.
— Słuchaj, ziomku, rzekł jeździec, teraz kiedyś się uraczył tabaką, uciekaj!
— Jakto, uciekać?