— Dobrego powodzenia! a przy sposobności nie zapomnijcie o tem cośmy dla was uczynili.
— Panowie! zauważył hrabia Herbel, ci poczciwi obszarpańcy mają słuszność zalecać nam, ażebyśmy nie zapomnieli o tem, co oni uczynili, bo na ich miejscu będąc, nie wiem czybyśmy postąpili tak szlachetnie jak oni.
Dnia 13-go października tegoż roku, po wzięciu Lauterburga i Wissemburga, gdzie na czele swego batalionu hrabia Herbel zdobył kolejno trzy reduty, dwanaście armat i pięć sztandarów, generał hrabia Wurmser, naczelny wódz armii austrjackiej, przybył mu powinszować, a książę Kondeusz, ściskając go wobec towarzyszów broni, podarował mu własną szpadę.
Lecz, ile wydało się szlachcicowi bretońskiemu szlachetnym obowiązkiem umrzeć za monarchię, tyle wojna domowa, którą zmuszony był prowadzić z wojskiem nieprzyjacielskiem, zrażała jego sumienie.
Dokądże wreszcie zmierzali wszyscy ci wychodźcy francuscy, przyczepieni do tych obcych żołnierzy, których duch zaboru objawiał się co chwila? Nie byłaż to fałszywa droga, a książę Kondeusz, który krwią swoją i swych towarzyszów próbował tego rozpaczliwego wysiłku, nie byłże ofiarą polityki dworów sprzymierzonych?
Jakoż mieszkańcy nasi nadgraniczni, poczynając podejrzewać bezinteresowność Prus i Austrji względem monarchii francuskiej, już nie powstawali na odezwy zastępów królewskich; znajdowali zdobywców tam gdzie spodziewali się znaleść wybawców i zakrywali oczy na widok cudzoziemskich mundurów.
Doświadczenie, które przychodzi panującym równie jak i innym ludziom dopiero po spełnionych błędach, przyszło już dla hrabiego Herbela. Więcej też on odtąd przez obowiązek, niż przez przekonanie, szedł za armią Kondeusza, aż do 1-go maja 1801 roku, to jest do daty jej rozwiązania.
Rozwiązanie armii Kondeusza rzuciło do Niemiec, do Szwajcarji, Włoch, Hiszpanii, Portugalii, Stanów Zjednoczonych, Chin, Peru, Kamczatki, słowem na wszystkie