Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/507

Ta strona została przepisana.

— I niechże mi tu kto potem gada co o Lamartinie, o Hugonie, wszystko to marzyciele, metafizycy!
General ruszył ramionami.
Samotność, w jakiej się znajdował, mimo odgłosu dzwonka, sprawiała, że nikt mu nie przeczył, mówił więc dalej:
— Co mnie wreszcie czaruje u starożytnych, to ten pozór doskonałego spokoju, ta głęboka pogoda duszy panująca w ich pismach.
Po tej sprawiedliwej uwadze, zatrzymał się chwilę i brew zmarszczył. Zadzwonił drugi raz i znów czoło wypogodziło się jak wpierw. Wynikiem tego wypogodzenia było to, że wrócił do swego monologu.
— Prawie wszyscy poeci, mówcy i filozofowie, żyli w samotności, rzeki, Cycero w Tuskulum, Horacy w Tiburze, Seneka w Pompei, a te delikatne cienie, co zachwycają w ich książkach, są jakoby odbiciem ich rozmyślań, i odosobnienia.
W tej chwili, już po raz trzeci, zachmurzyło się czoło generała i zaczął dzwonić z taką gwałtownością, że serce dzwonka oderwało się i uderzyło w zwierciadło, którego o mało nie strzaskało.
— Franz! Franz! a przyjdziesz tu ty nędzny łotrze? krzyczał generał z wściekłością.
Na tę energiczną apostrofę, ukazał się sługa, którego postawa przypominała żołnierzy austrjackich, ujętych w biodrach pasem od opiętych spodni. Nosił on jakiś rodzaj krzyża przywiązanego na żółtej wstążce i galony kapralskie.
Była wreszcie przyczyna, dla której Franz był podobny do żołnierza austrjackiego: pochodził on z Wiednia.
Za wejściem zaraz stanął w postawie wojskowej, z nogami zbliżonemi jedna do drugiej, z piątym palcem lewej ręki na szwie spodni, z ręką prawą, otwartą na wysokości czoła.
— A to ty, przecież, kpie! zawołał hrabia gniewnie.
— To ja, tak generale! odrzekł mocno niemieckim akcentem Franz.
— To ty, tak, to ty: a ja dzwoniłem trzy razy, rozbójniku!
— Ja tylko za drugim razem słyszałem, panie generale.
— Głupi jesteś, rzekł generał, mimowolnie uśmiechając się z naiwności swego giermka. A gdzie obiad?